niedziela, 13 grudnia 2015

Ku pokrzepieniu serc: Ja. Przypadek beznadziejny

Serio. to nie są czcze kokieterie. Tekst sprzed trzech lat znalazłam w komputerze. Pełno lat, a jakoby nic się nie wydarzyło. Ja nie jestem na zakręcie. Ja naprawdę, jak powiedziała inteligentna niezaprzeczalnie koleżanka ma Natalia Kiedyk, jestem na ŻYCIOWYM RONDZIE. I chyba muszę z niego zjechać. Pierwsza w prawo. ale póki jeszcze jak w kołowrotku na tym rondzie bezwolnie się kręcę gubiąc wątek i nić, oto tekst potwierdzający moją melepetowatość:



Czasem jest tak, że umowa w pracy kończy się. Kończy się tym samym praca. Trzeba znaleźć nową. I to może stać jednym z życiowych wyzwań. Los rzucił mi taką rękawicę, którą z godnością podniosłam, bo właściwie wyboru większego nie było. Ale nie ma tego złego.

Po zakończeniu kariery słynnej dziennikarki w lokalnym radiu, postanowiłam zostać dyrektorem kreatywnym swojego życia. Przez pierwszych pięć dni kreatywnie siedziałam w domu, patrząc się tępo w sufit tudzież w ścianę lub okno i oswajając się ze zmianą, szóstego dnia jednak to twórcze zajęcie mnie znudziło. Zdecydowałam, że znajdę pracę.

Zrobiłam listę firm i instytucji, w których mogłabym wznowić zawodową karierę dziennikarsko-pisarską, przygotowałam CV i listy motywacyjne, rozpoczęłam rozsyłanie.

Rozesłałam do pięciu. Dziewięciu. Jedenastu. Szesnastu. Po czterech dniach nadal nie miałam pracy. Co więcej – nie miałam również żadnej odpowiedzi, czy moje e-maile ktoś w ogóle odczytał. Przepraszam, jedna była: "Wiadomość niedostarczona do adresata. Podany adres nie istnieje". Czy się zdziwiłam? No zdziwiłam się. Wymyśliłam nową metodę – będę wysyłać na kilka adresów e-mail danej firmy. Może któryś odczytają. Oceniłam też przezornie, że trzeba poszerzyć wacharz zainteresowań o firmy, które potrzebują pracownika w ogóle. Niekoniecznie dziennikarza, pokornie wezmę, co dają. Szukają ambitnej sekretarki - ciach! Wysłane. Ekspedientki w eleganckim butiku – poszło! Pani z biegłą znajomością języka angielskiego potrzebna – proszę bardzo, proponuję swoją osobę. W e-mailu do sekretariatu, do szefa i na adres ogólny firmy. Żeby mieć większą pewność, że doszły.

Doczekałam się reakcji. Pierwsza zadzwoniła pani z butiku – Bardzo nam miło i dziękujemy za zainteresowanie, ale ma pani zbyt duże kwalifikacje, taka osoba jest nam niepotrzebna.

Ucieszyłam się, że tak mnie docenili, bezrobotny o kwalifikacjach zbyt dużych, by go zatrudnić, ma większą motywację do działania!

Drugi zadzwonił pan od języków: – Dzień dobry, dostaliśmy od pani wiadomość, ale proszę pani, niestety nie możemy pani przyjąć, bo wysłała pani podanie na zły adres e-mail, ten właściwy to praca-małpa itd, a nie biuro-małpa itd., no skoro pani wysłała na ten zły, a nie na dobry, to znaczy, że pani nie chce..- Ale, dzień dobry, ja chcę! Ja bardzo chcę, dlatego wysłałam na dwa! Na pracę- małpę też! - No proszę pani, ja widzę, jakie tu pani ma doświadczenie, dwa kierunki, widzę te pani załączniki, dokumenty, ale skoro pani wysłała na dwa, to znaczy, że pani nie traktuje poważnie...

Nie słuchając dalej, poważnie zdezorientowana, podziękowałam i rozłączyłam się.

Chwilowo jako dyrektor kreatywny zajęłam swoją strategiczną pozycję z widokiem na ścianę. Kontempluję. Poszukiwanie pracy, jak widać, rządzi się swoimi prawami. Trzeba chcieć, ale nie za bardzo. Trzeba umieć, ale nie za dużo. Przy głębszej refleksji - ma to swoje filozoficzne podstawy. Ja natomiast mam swoje fizjologiczne potrzeby. Więc będę dalej wysyłała na dwa adresy. Ja chcę jeść. Ja chcę pracę.

Mój brat oglądał swego czasu serial o rodzinie Kiepskich. Każdy zna. Główny bohater, pan Ferdek, w jednym z odcinków doszedł do wniosku, że dla ludzi z jego wykształceniem w tym kraju nie ma pracy. Panie Ferdynandzie, wciąż wierzę, że nie będę musiała podpisać się pod tym stwierdzeniem.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz