wtorek, 17 września 2013

Post na zlecenie, czyli push the button!

Co jest.

Ogólnie to jest wtorek wieczór, skończyłam pisać artykuł o carvingu w mojej nowej pracy, ale na laurach dziś nie spocznę jeszcze teraz o tej 21:00, bo co się okazało.

Otóż okazało się że w ten to wtorek niektórzy ludzie oglądają sobie serial. Niektórzy trwale zaginęli, więc ten blog powoli się staje jednoautorski i chyba się nawet pokuszę o post pod tytułem "Wspomnienie o Małgorzacie". Są też osoby które na ten przykład czas spędzają w instytucjach mniej lub bardziej publicznych, będąc jednostką, są ludźmi podwójnymi (co najmniej) i na granicy wytrzymałości psychicznej oczekują a child-to-be-separate-from-mother's-body (tylko matka wie co autorka ma na myśli, bo autorka za swe myśli nie ręczy). No więc dla tych wszystkich, a szczególnie dla jednej już niemal świeżo upieczonej, choć jeszcze oczekującej mamy, która marzy o tym, żeby dziecko przestało wtykać piętę pomiędzy żebro a żebro i zechciało wyjść - no więc dla tej osoby, o pseudonimie Leokatia, post niniejszy pisan jest.

Nie mogłam, a wręcz nie śmiałam odmówić ni zwlekać, jeśli charyzmatyczna, acz nieco zestresowana nadchodzącymi ogromnymi zmianami prześliczna mama napisała do mnie z urokiem właściwym eterycznej osóbce: NAPISZ COŚ KURWA NA TYM BLOGU RISTREJNEJNED!!

nie wiem, czy te emocje, wywołane mym milczeniem, nie przyspieszyły wręcz przypadkiem akcji porodowej, łojezusiczku!


drżę z niepewności, czy tekst ten powstaje, gdy brzemienna Leo jeszcze oczekuje na rozwiązanie, czy już coś tam się jej rozwiązuje! A może w tym momencie już widać główkę?

I ja mam niby spokojnie coś napisać? jak ja nie wiem co tam się dzieje???? w tych salach?? korytarzach?????  ja mam być spokojna?????a  gdzie ojciec, ja się pytam???? i w ogóle to już się tak zestresowałam, że nie wiem o czym miałam napisać!!!!!

W pracy dziś napisałam takie coś:

burak jako źródło przeżycia artystycznego

...ale żeby co mądrego w oczekiwaniu na dziecię napisać to już niekoniecznie. i naprawdę, cały Londyn tak nie oczekiwał tego potomka od tej Kejt, jak ja oczekiwam od mojej Kejt, bo mnie to stresuje, ze jej jakieś takie małe fioletowawe coś żeberka wątłe rozpycha!

a może już nie rozpycha?

ja nic nie wiem!

a może akcja trwa?

No nie wiem, nie wiem, ale ni mogę zwlekać, więc teraz I am going to push the button!

A Ty, Leokatia, zrób to samo!

PUUUUUUUUUUUSH! 



czwartek, 12 września 2013

Fantazje kobiety dojrzałej

Książkę pod tym tytułem wręczyła mi dziś z okazji urodzin z szelmowskim uśmiechem moja 22-letnia przyjaciółka Anna S. z Rydułtów. W tej samej urodzinowej paczce były jeszcze "Dzieła zebrane" Majakowskiego w oryginale tom I (masz się zmobilizować i zebrać wszystkie pozostałe 11, powiedziała Ania), kopertówka i komplet bransoletek. -Stara, wykosztowałaś się! - powiedziałam z zakłopotaniem, a głos ze wzruszenia uwiązł mi w gardle (albo przyblokowała go połykana właśnie kluska śląska z ciemnym sosem). - Stara, od trzech miesięcy kompletowałam ten prezent , więc koszty się jakoś rozłożyły! - uspokoiła mnie z kurtuazją Anna.

Bo w istocie, urodziny właściwe miałam w lipcu.

kilka starych szmat

Ale że tak z Anią się mijałyśmy, to dziś nastąpił ten dzień wręczenia. To jest takie całkiem bardzo fajne, dostać spóźnione ale drogie... yyy, znaczy ale szczere prezenty... :D

Zanim jednak przystąpię do lektury książki, której tytuł w tytule postawiłam tak śmiało, rozważę, jakie mam fantazje własne, aby później je skonfrontować z treścią powieści, a tym samym ocenić, na ilem kobietą dojrzałą jest.

Fantazja 1. Mieszczę się w brudnofioletową bluzkę z jedwabiu i wychodzę w niej obronną ręką tudzież z tarczą z egzaminu broniącego licencjat.


No i póki co fantazji mam tyle, bo reszta jest realną realnością albo po prostu brak mi wyobraźni.

Z ważnych wydarzeń to okazało się dziś że niemalże biegle mówię po francusku prostymi zdaniami. No ja się zdziwiłam, Klaudyna się zdziwiła, Remigiusz się zdziwił, a najbardziej zdziwił sie Marcin K., który swego czasu powiedział, mi że jestem prostą kobietą ze wsi z dwoma fakultetami. Jest to wierutna bzdura, gdyż fakultet mam jeden, a pech chciał, że mówię językami ludzi i aniołów. Takie przekleństwo, no.


 Z refleksji ad hoc to by było na tyle, na koniec jeszcze krótka rodzinna retrospekcja. O jedzeniu, ponieważ no nie da się już w ogóle ukryć, że ten blog jest tendencyjnie lajfstajlowy. Otóż dni temu dwa przyjechała do nas kuzynka z odległej Polski (ze Złotnik, Żnina albo tam innej Bydgoszczy) i przywiozła kaczkę. -Ciociu, ugotujemy czerninę! - oznajmiła mej mamie. (Niewtajemniczonym wyjaśniam, że czernina to zupa krwi ptaszęcia, rarytas w tamtych stronach, potrawa regionalna i mniam mniam) Matka zbladła, ojciec wybuchł śmiechem, brat wziął na siebie ten cios, powiedział SPOKO, ja pojechałam do babci, gdzie moje miejsce, i tyle mnie widzieli. Dwa dni później czyli dziś, przy luźnej rozmowie pytam mej Stefanki: - Babcia, no i jak oni z tą zupą z tej krwi? Na co moja Stefanka, ze stoickim spokojem: - No mieli tam te różne przeżycia... znaczy mama nie jadła, bo mówiła, że jak zobaczyła jak tą krew się spuszcza to jej się jakoś tak słabo zrobiło, tato jak nalali to musiał po coś iść, a Tomek już coś tam przekąsił dla towarzystwa z Agnieszką. Ja nie chciałam nawet żeby mi to przynosili... No nie chciałam jakoś tego jeść. No bo wiesz... są różne kulinarne gusta... Ale ja tak jakoś... za krwią nie przepadam....