piątek, 27 grudnia 2013

Świąteczne postscriptum

W gorączce przedświątecznej Małgorzata nie znalazła czasu, aby spełnić swą obietnicę i zauroczyć tłum szanownych Czytelników błyskotliwymi refleksjami z wnętrza mądrej głowy i serca.

Więc nowym postem tchnę życie w tegoż bloga znowu ja...

O Boże Boże Boże Narodzenie chodzi.

Nigdy nie odnalazłam się w świętach tak jak to proponują w reklamach. Im jestem starsza, tym bardziej mnie przytłacza i przeraża okołoświąteczna propaganda. i choć Mikołaja i ciężarówkę z kokakoli wspominać zawsze będę z ciepłem w sercu, bo niesie moją myśl ku czasom dziecięctwa, to reszta reklam z ładnymi dziećmi, blyszczącą choinką śniegiem za oknem i amerykańskim standartami christmasowymi w tle muzycznym (chociaż może są urocze) wzmaga we mnie poczucie pustki. Jak studiowałam filologię polską na specjalizacji film-teatr to raz się na zajeciach uczyliśmy o anestetyzacji. I ja takiego okołoanestetycznego stanu doznaję zawsze przed świętami. Chodzi o to, że serce mi się wyłącza. uodparnia na wyświechtaną reklamą magię świąt. i duch przedświątecznego oczekiwania i dreszczyku we mnie obumiera. I w tym roku już było prawie tak samo.

Ale na szczęście - tylko prawie. bo uratowało mnie spotkanie z drugim człowiekiem. Nie jedno, a kilka. I nie przypadkowe, a opłatkowe.

Pracując w moich pracach odwiedzałam różne miejsca, gdzie różni ludzie mieli swoje wigilijki. Robota jak robota niby. Nakręcić materiały, o tym jak składają sobie życzenia.

Ale ile w tym było piękna, to ja to aż napisać muszę.

Byłam na wigilijce emerytów w pietrowicach, na wigilijce niepełnosprawnych uczestników warsztatów terapii zajęciowej, na wigi w dziennym domu pomocy społecznej - żeby wymienić pierwsze trzy, co mi do głowy przychodzą.

I tam nie było tych wymuskanych doskonałych dzieciaczków w drogich ubrankach. Skrzącego śniegu. Ludzi ciętych na wymiar. Doskonale pięknych.

A były to przepiękne spotkania. Gdzie czuło się radość i absolutne zaangażowanie w to wydarzenie. Każde spojrzenie w oczy miało wartość. każdy uścisk dłoni. Barszcz z uszkami ugotowany przez kucharki z koła gospodyń czy panie ze stołówki nalewany do talerzy urastał w moich oczach do rytualnego gestu. Na wigilijkach emerytów i rencistów w powietrzu krąży szczęście. Zadowolenie i szacunek dla chwili, w której razem się zje te pierogi. Absolutny podziw dla przedszkolaków, którym panie wychowawczynie podrzucają szeptem fragmenty zapomnianych tekstów w przygotowanych na tę okoliczność jasełkach.

Wzruszająca zwyczajność bez śniegu za oknem i doskonale białych zębów wyszczerzonych w x-massowym uśmiechu. Jest w tej prostocie i szczerości coś zawstydzającego. Naga zupełnie radość bezgadżetowa.

Jakbym była reklamą, to by mi się głupio i smutno zrobiło.  Bo by się okazało, że do stworzenia prawdziwej świątecznej atmosfery w ogóle nie jestem potrzebna.

Z każdego z tych spotkań wychodziłam z miękkim sercem i łzą w kącie oka, do której się teraz w ciszy nocy przyznaję.

I podziękowanie ślę do tych wszystkich pięknych dusz, które we mnie na nowo wiarę w Boże Narodzenie rozbudziły.

k.

ps. a jaką ja mam piękną anielską szlachetną babcię to nie macie pojęcia. A z jaką uwagą ona "Opowieść wigilijną" oglądała i mojemu ojcu o duchu przeszłości, teraźniejszości i przyszłości mówiła... 

czwartek, 12 grudnia 2013

Obijając się o nonsens

Jesteśmy teraz my dwie. właściwie trzy. a może i cztery? Ja, to jedna. Ze ściany spogląda na mnie anioł z bukietem kwiatów, z urodzin sprzed trzech lat. Ona jest druga, w swojej transcendencji. Trzecia jest Mela. Pewnie też ją już spotkałeś.

 trzecia

Powietrze jest mroźne mimo rozgrzanych kaloryferów, taki urok starej kamienicy. Czwarta jest harmonia, która rodzi się w momencie obcowania nas trzech.

Życie naprawdę toczy się cały czas

Czasem tak trudno przeżyć wszystko pierwsze

uporczywość
nieobecności

bezgłośnie

nie ma takich słów

można już to tylko usłyszeć pomiędzy

'
**********
jak modlitwa

wszystkich dzieci które znam

płynie siła by

coraz mniej

się bać


środa, 4 grudnia 2013

Nie wiem od czego zacząć.

Bo dawno mnie tu nie było. Już miałam iść spać, napisawszy do połowy artykuł o pewnym wzruszającym górniku, ale przypomniało mi się, że mam bloga. Mój Remigiusz pisze do mnie: piszesz bloga, tak? ja mówię: otworzyłam i patrzę na puste bo nie wiem od czego zacząć, a Remigiusz:
ze rok temu zaparzylas kawe z wody mineralnej
i to zmienilo twoje zycie

Rok temu zaparzyłam kawę z wody mineralnej i to zmieniło moje życie. Kawa była pracowa, ja byłam pyskata, więc straciłam pracę i możliwość parzenia oraz pyskowania. Straciwszy pracę, wyprowadziłam się od babci, żeby nie patrzyła na moją bezrobotną nieudolność. Wynajęłam pokój, nie mając pieniędzy, poznałam wspaniałą współlokatorkę i charyzmatycznego współlokatora. Zdarzyło mi się pokochać oboje. Były różne z tym związane przygody ponieważ jestem klasycznym emocjonalnym popaprańcem, ale było też dużo szczęścia przygód i rejestrów dotąd niepoznanych. Remigiusz był strasznie ale to strasznie zazdrosny że kogoś jeszcze znam (buahahahaha, taka tam prowokacja), ale serce nie sługa. Dzięki nim obojgu poznałam kolejnych wspaniałych ludzi (wiecie ile jest wspaniałych ludzi na świecie?? co najmniej z 16 osób! oprócz 12 tysięcy które już znałam).

Nie mając pracy, ale mając dużo miłości i czego tam jeszcze wędrowałam sobie przez życie, szukając zatrudnienia w Nysie, gdzie znalazłam kilka zatrudnień i było to owocne po dziś dzień. Pojechałam też do Petersburga, ogłaszając zbiórkę na fejsie. Dziękuję jeszcze raz wszystkim. Wypiłam morze alkoholu, przytyłam 8 kilo, których nie umiem zrzucić mimo, że staram się ćwiczyć ze szczupłymi koleżankami: Mel B, Ewą Chodakowską, Reginą Ochojski i Asią Jeszką z Klubu Endorfina na Skłodowskiej w Raciborzu, a to ostatnie działa na mnie jeszcze najbardziej efektywnie, więc chyba przestanę zjadać codziennie pół kilo słodyczy z Mieszka i da to efekty).

Widzę, że Państwo natarczywie chcą się dowiedzieć co z tą miłością. Sama osobą natarczywą potrafię być, więc zdenerwowałam niezwykle przystojnego, charyzmatycznego, inteligentnego i magnetycznego absztyfikanta, ale co przeżyłam, to mi nikt nie zabierze i więcej nic nie powiem, tylko wam ten wierzchołek góry lodowej we mgle ukazawszy.

W tym to czasie, po feralnej kawie z wody mineralnej (babcia mi nie pozwala pić kranówki, nawet przegotowanej) zmieniłam mieszkanie 4 razy. Po wielu perturbacjach, miotacjach, dywagacjach i kilku dobrych litrach Krupnika Old Liquor osiadłam w redakcji portalu naszraciborz.pl. Od trzech dni temu znowu mieszkam z moją piękną i mądrą Stefanią, która w poniedziałek orzekła: Kamilciu, wiesz, ja sobie chyba coś wynajmę. 

Teraz leżę w tym łóżku, Stefania za ścianą oddycha, a ja sobie to myślę że poniekad zatoczyło się koło ale wcale nie jestem u punktu wyjścia.

Koło się zamknęło. a ja czuję że zataczam nowe, i bynajmniej nie zataczam SIĘ



Wpis reminiscencyjny i bez polotu jest, mam wrażenie.
Na szczęście mój Remigiusz wiedział, jak mam go skończyć:

ze teraz juz wiesz ze woda mineralna ma kolosalny wplyw na zycie czlowieka
i wiesz tez ze woda drąży skale i analogicznie wydrazyla zadrę w sercu pana prezesa


post scriptum:
 
dobrze że czas leczy 
rany julek już pierwsza idę spać. 

składam solenną obietnicę że będę pisać częściej i regularniej. 
KOlejny post będzie o tym, że chemię lepiej kupować niż przeżywać, a jego inspiratorką jest moja przyjaciólka z Nysy.



na koniec piosenka    dedykowana sercem.
i co że może emocjonalność nastoletnia.



niedziela, 13 października 2013

dwa pierwsze akapity są o książkach; możecie pominąć...

Dziś w nocy (albo wczoraj, nie mam poczucia czasu) otrzymałam ważnego sms-a: "Gocha, sorry, że tak późno! Widziałam dziś Inferno w Auchan za 27 zł..." Noooo, nareszcie dobre wieści - pomyślałam o poranku. Chyba nie muszę pisać, że pojechałam z rana do oszął i jako jedna z pierwszych klientek zakupiłam nowego Browna. Nie żebym była jego wielką fanką. Ale wychodzę z założenia, że nowości trzeba znać. (Swoją drogą, jak oszął to robi, że cena na książce 44,90, a sprzedają za bezcen?) Trochę mnie tam poniosło i wyszłam z 4 książkami. Wczoraj poniosło mnie też w Matrasie (tam Inferno za 33 zł), jakoś nie potrafię przejść obojętnie obok księgarni. Obawiam się, że to jakaś choroba. Taka nieuleczlana. Boję się, bo za 2 tygodnie wybieram się z autorką sms-a na targi książki do Krakowa. Całkiem poważnie myślę o ustawieniu sobie jakiegoś limitu na koncie.

Zmarła Chmielewska. Dowiedziałam się z fejsbuka. Kilka osób uznało, że trzeba to sobie wkleić w status. Na drugi dzień w pracy moja bardzo zmartwiona koleżanka, fanka Chmielewskiej, zapytała, czy słyszałam. No ja słyszałam. Czytałam nawet o tym. Ale niestety, książki żadnej nie przeczytałam, bo jakoś mi tak nie po drodze z kryminałami było... Koleżanka trochę się oburzyła, że polonistka, i że nie znam, i że powinnam... Ok. Obiecałam, że przeczytam. Obietnicę muszę spełnić, gdyż już następnego dnia koleżanka przyniosła mi coś o krokodylu. Znaczy tytuł taki. I wiecie co? Męczę to już 3 dzień. I nie mogę. No nie mogę. Czytam i myślę o tych milionach ludzi, którzy uwielbiają kryminały Chmielewskiej. Nie potrafię przebrnąć przez książkę, która nie ma rozdziałów, za to jest najeżona imiesłowowymi równoważnikami zdania (takie, że wiecie: wyszedłszy z domu, zobaczył psa). Poza tym, mam ją trzeci dzień i wciąż nie pamiętam tytułu. Ale przeczytam. Może jutro, bo mam wolne. Dzień Świstaka - ustawowo wolny.
Znaczy miałam wolne. Gdy zapisałam na kartce, co mam jutro zrobić, to okazało się, że nie zdążę na zajęcia na PWSZ (dlaczego wykładowcy nie obchodzą tego święta??).

Ostatnio los mi nie sprzyja. Po tym, jak wrzuciłam do blendera (miksera?) brokuły, śmietanę, bulion i nie domknęłam wieczka, myślałam, że już nic gorszego nie może mi się przytrafić. Ale jednak. Utknęłam wczoraj na autostradzie. Najpierw na 40 minut - to jeszcze było do zniesienia, bo uporczywie myślałam, co by tu zrobić. Za przykładem innych kierowców, wyjechałam pasem awaryjnym. Nabyłam nowych umiejętności: ponad kilometr jechałam tyłem. Za tę przyjemność zapłaciłam 15,10 - tyle kosztuje wjazd i wyjazd tą samą bramką. "Uprzejma" pani na tejże bramce poinformowała mnie, że spokojnie mogę jechać do Gliwic i tam wjechać na autostradę, bo ten korek to tylko tutaj. Pojechałam i wrąbałam się w prawie 2 godzinny postój. Myślałam, że mnie cholera weźmie, bo w aucie miałam tylko "Krzyżaków" i stary katalog z Ikei.

Jestem na serialowym głodzie. Niczego nie ma, na wszystko trzeba czekać. Kurde, gdybym chciała czekać tydzień na kolejny odcinek, to kupiłabym sobie telewizor!

G.

środa, 2 października 2013

Żeby coś tu fajnie było

Małgorzata odnaleziona, smok nie istnieje.

To dobrze. Dobrze.

Leżę przedsennie w mojej dwupokojowej kawalerce przy nowej nocnej lampce z pepko i jest mi miło.

Chciałabym teraz napisać coś takiego najmądrzejszego globalnospołecznoważnego aleee aleeeee aleeee takiego żeby wszyscy pomyśleli że jestem mądra i globalnospołeczna. Ale dupa mi z tego wyjdzie, z pustego to i Salomon się nie napije czy jak to tam.

Zamiast mądrych myśli przez głowę przechodzą mi następujące:

*a może by tak wyjść spod tej kołdry i w celach celebracyjnych zapalić rytualnego papierosa na postindustrialnym balkonie?

*ciekawe czy moja Stefanka już zasnęła w swoim domku?

*kto by umiał mi ten kurek wyciągnąć z umywalki bo się jakoś tak zaciął i nie chce wyjść a jeden mój kolega jest wykorzystującym ludzi egoistą i nie pomoże.

*a może by tak wyjść spod tej kołdry i w celach celebracyjnych zapalić rytualnego papierosa na postindustrialnym balkonie?

*ciekawe czy jeszcze mam talent aktorski

*nie spakowałam sukienki na tańce latynoskie

*czy twix w nocy ma mniej kalorii niż w dzień?

*a może ja nigdy nie miałam talentu aktorskiego

*a może by tak wyjść spod tej kołdry i w celach celebracyjnych zapalić rytualnego papierosa na postindustrialnym balkonie?

 *o czym jutro pisać te artykuły w tej pracy

*którędy się zapisuje do banku głosów żeby zostać lektorem i czytać książki albo opisy filmów przyrodniczych albo pracować w radiu jak Wojciech Mann

*podnieść te skarpetki i wrzucić do kosza czy niech se leżą do rana

*ciekawe co mój Remigiusz robi teraz w Szczyrku

*czy zapraszając ludzi na parapetówkę albo okołookolicznościową imprezę wypada napisać im że najbardziej z prezentów przyda mi się domestos proszek do prania mop płyn do podłóg miska i pralka panele lampa wisząca do pokoju okleina na meble i dywanik łazienkowy oraz fototapeta z nowym jorkiem albo petersburgiem bo muszę wybrać do którego z nich się wyprowadzić?

 *w sumie nie ma obowiązku żeby na te tańce mieć sukienkę pójdę w spodniach

Kończę te dyrdymały.  idę na balkon. Mam co palić, nie muszę wciąż jeść. Sztucznym miodem karmieni. Erzac, cholera, nie życie?... :)





O tym, że smoki to tylko w bajkach

Żyję. Ha! Mało tego! Żyję i mam się dobrze. Bardzo chciałam tutaj coś napisać kiedyś, ale ta praca, studia, korepetycje, kursy, seriale, projekty, cuda-wianki... i jakoś mi to umknęło. Ale Kamila czuwa, za co jestem Jej bardzo wdzięczna, bo dba o bloga kosztem licencjata. To duże poświęcenie, biorąc pod uwagę to, że oddala w czasie możliwość pisania sobie przed nazwiskiem magicznego LIC. Ja z kolei nie mogę się doczekać faktu, kiedy zostanę licencjatem. Tak, wiem... trochę za bardzo wybiegam na przód.

Jeżeli chodzi o poprzednią notkę. Mimo że nie czytałam jej z podkładem muzycznym, to poczułam się wspaniale. I od razu zaznaczę: ja nie mędziłam. Kamila czuła potrzebę. To miłe. Dawno już nikt tak pięknie o mnie nie pisał. Tylko trochę poczułam się jakbym już nie żyła i patrzyła na Was z góry (no bo przecież nie z dołu). I przez chwilę to mi się nawet smutno zrobiło, że już mnie nie ma między Wami. Blog ma się dobrze, trwa, a my z nim. W nim. Tylko niejaki Przemysław E., bliski kolega Kamili, napisał ostatnio na pewnym portalu, że nazwa naszego bloga jest skaszaniona i nie koreluje z treścią i ideą. Człowieku! Ty nie wiesz, jak bardzo skaszaniony mamy login i hasło do tego bloga! I też nie korelują z niczym. A są.

A teraz będę oryginalna: jest mi zimno. Ale tak zimno, że nie wiem, co z tym zrobić. W związku z tym siedzę, jem i przeglądam blogi kulinarne. W międzyczasie piekę ciasta i szukam tanich lotów do ciepłych krajów. Bo powiem Wam, że zwariuję, jeżeli w najbliższym czasie gdzieś nie polecę.

Nie mam telewizora, ale najważniejsze wydarzenia nie umykają mojej świadomości. I tak oto kilka dni temu świat obiegła przerażająca informacja o tym, że w Maku już nie będzie frytek. Zostaną zastąpione czymś zdrowym: owocami tudzież sałatkami. Świat zareagował oburzeniem, gdyż (cytuję!): "iść do maka na sałatkę, to jak iść do burdelu się poprzytulać". Ja również uważam, że atakowanie nas ze wszystkich stron tą zdrową żywnością jest niedorzeczne! I skandaliczne!

Włączyłam sobie właśnie ten podkład muzyczny Kamili. Bardzo życiowy refren.

G.

PS Smoki nie istnieją!

wtorek, 1 października 2013

Wspomnienie o Małgorzacie (Matyldzie, Ani i Anecie oraz Katarzynie Kasowskiej)

Tera się będzie działo.

Najpierw podkład muzyczny, och przekorny nieco, i bez podkładu nie czytać.

och kocham cię nad życie


1) Dawno, dawno temu, czyli jakoś w kwietniu ja i moja koleżanka Małgorzata B. założyłyśmy bloga, który zawojował świat. Pisałyśmy te posty namiętnie, a grono zakochanych w naszym widzeniu świata fanów, dopingowało nas w tej twórczości. W tym momencie czuję się zobowiązana nieco zwolnić szaleńczy dynamizm wpisu tego i głęboki ukłon wdzięczności wobec Czytelników złożyć, z prośbą o pozostanie z tym blogiem i czytanie go wciąż i pokazywanie znajomym (zwłaszcza jakimś wpływowym co by wymyślili jak na tym zbić fortunę, bo nie będę wiecznie służącą w tym domu).

I znów lecimy na łeb na szyję

miałyśmy bloga pisałyśmy maj zanosił się deszczem czytelnicy śmiechem ale pewnego dnia gosia pojechała do bułgarii i tam ją zjadł bułgarski smok i dlatego ona już nic nie pisze

Małgorzata była wspaniałą, zawsze uśmiechniętą, niezwykle inteligentną blogerką, która potrafiła utrzymać logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy swojego wpisu, co umiejętnością jest cenną niezwykle. Zawsze będę o niej pamiętać i ciepło myśleć, a jak tylko ją spotkam to urwę jej to czego smok nie zdążył za to że milczy <loflof>

2) Tymczasem tajemnicze choć w sumie już wyjaśnione zniknięcie Małgorzaty zrekompensowało pojawienie się na świecie Matyldy.

Odchodzę do moich spraw tydzień temu w nocy urodziła się
Gwiazda 


Matylda jest córką Kasi i Andrzeja, ma tydzień i widziałam ją póki co na fejsie. Zamiast rączek urosły jej białe rękawiczki, ma przybocznego kota obronnego i zadziorne zbuntowane spojrzenie.

Z twarzy Widota, ale temperament to po Gierszeskich zgarnęła i ja to widzę już od razu ale jak się poznamy osobiście to jeszcze potwierdzę pro forma


Do Matki Matyldy dzwonić miałam, ale bo to ja wiem czy to-to ma czas na pogaduchy o rozwarciu, rozstępach pupy cycki płaskie brzuszki gdy cud-zadzior obok absorbuje uwagę, robi kupę, jeść woła i w transcendencję uczuć przenosi? (transcendencja - sprawdzić znaczenie)

także - Matylda już jest. JEST. czeka do poznania.

3)Tymczasem do Sosnowca wyjechała moja Ania Starzyczny z Rydułtów na studia rosyjskie, a ja moje angielsko-rosyjskie męczę i domęczyć nie mogę. Nienawidzę pisać bibliografii. nienawidzę. Ale anusia już jest zakwaterowana w swoim pokoju w akademiku i mi powiedziała przez telefon o 21:45: ty, tu się nie da spać! Ja nie wiem, chyba wyjdę do tych ludzi i się z nimi zapoznam.
Jak to wszystko panta rhei. a jeszcze nie dawno, na pierwszym roku studiów, młodsza ode mnie o 7 lat Anna zastanawiała się, czy może mi mówić przez "ty"....


4) Aneta jest we Wrocławiu. Wyszła właśnie z fejsa i czyta "Wielkiego Gatsby'ego". Książkę. Takiego jakby to powiedzieć... Written-printed-booka. Ma to okładkę i strony z tekstem nadrukowanym tuszem na czarno. Siedzi, manualnie przerzuca kartki i czyta oczami i umysłem Kazała mi napisać, że jest kochana.

                                                    ANETA JEST KOCHANA I PIĘKNA
                              I NIE MA JESZCZE CHŁOPAKA BO JEST INTELIGENTNA.
                          ODWAŻNYCH POWAŻNYCH SAMCÓW PROSZĘ O KONTAKT
                                                        MOGĘ POŚREDNICZYĆ.      
                                                    TYLKO POWAŻNE OFERTY 18+.


5)Katarzyna Kasowska również jest inteligentna, to jednak nie odstraszyło jej męża Bartłomieja i wspólnie udało im się stworzyć rodzinę oraz córkę Antolinę de Barseląąąąąą, najpiękniejszą w swojej klasie.


Kaso, dziękuję Ci, ze zawsze jesteś pomocna i w ogóle chodzisz ze mną w krzaki i drukujesz co potrzeba. I właśnie mi się przypomniało, że indeks miałam odnieść do sekretariatu neofilologii, co zapomnialam dziś dzień z rzędu trzeci. @$^#^&$#%#$^!!!

dobra. napisałam o tych wszystkich osobach dlatego że o niektórych czułam potrzebę a reszta zawsze mi mędzi, żebym napisala :D

formalnościom stało sie zadość. w kolejnych postach będę się skupiać na tym co najważniejsze - czyli na mnie.

                                                                          na mnie



yyyyyyyyy, "na mnie" powiedziałam?

na miłości, miałam na myśli. i odnalezieniu małgorzaty. dead or alive.

                                 Smok i Małgorzata. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie.




















wtorek, 17 września 2013

Post na zlecenie, czyli push the button!

Co jest.

Ogólnie to jest wtorek wieczór, skończyłam pisać artykuł o carvingu w mojej nowej pracy, ale na laurach dziś nie spocznę jeszcze teraz o tej 21:00, bo co się okazało.

Otóż okazało się że w ten to wtorek niektórzy ludzie oglądają sobie serial. Niektórzy trwale zaginęli, więc ten blog powoli się staje jednoautorski i chyba się nawet pokuszę o post pod tytułem "Wspomnienie o Małgorzacie". Są też osoby które na ten przykład czas spędzają w instytucjach mniej lub bardziej publicznych, będąc jednostką, są ludźmi podwójnymi (co najmniej) i na granicy wytrzymałości psychicznej oczekują a child-to-be-separate-from-mother's-body (tylko matka wie co autorka ma na myśli, bo autorka za swe myśli nie ręczy). No więc dla tych wszystkich, a szczególnie dla jednej już niemal świeżo upieczonej, choć jeszcze oczekującej mamy, która marzy o tym, żeby dziecko przestało wtykać piętę pomiędzy żebro a żebro i zechciało wyjść - no więc dla tej osoby, o pseudonimie Leokatia, post niniejszy pisan jest.

Nie mogłam, a wręcz nie śmiałam odmówić ni zwlekać, jeśli charyzmatyczna, acz nieco zestresowana nadchodzącymi ogromnymi zmianami prześliczna mama napisała do mnie z urokiem właściwym eterycznej osóbce: NAPISZ COŚ KURWA NA TYM BLOGU RISTREJNEJNED!!

nie wiem, czy te emocje, wywołane mym milczeniem, nie przyspieszyły wręcz przypadkiem akcji porodowej, łojezusiczku!


drżę z niepewności, czy tekst ten powstaje, gdy brzemienna Leo jeszcze oczekuje na rozwiązanie, czy już coś tam się jej rozwiązuje! A może w tym momencie już widać główkę?

I ja mam niby spokojnie coś napisać? jak ja nie wiem co tam się dzieje???? w tych salach?? korytarzach?????  ja mam być spokojna?????a  gdzie ojciec, ja się pytam???? i w ogóle to już się tak zestresowałam, że nie wiem o czym miałam napisać!!!!!

W pracy dziś napisałam takie coś:

burak jako źródło przeżycia artystycznego

...ale żeby co mądrego w oczekiwaniu na dziecię napisać to już niekoniecznie. i naprawdę, cały Londyn tak nie oczekiwał tego potomka od tej Kejt, jak ja oczekiwam od mojej Kejt, bo mnie to stresuje, ze jej jakieś takie małe fioletowawe coś żeberka wątłe rozpycha!

a może już nie rozpycha?

ja nic nie wiem!

a może akcja trwa?

No nie wiem, nie wiem, ale ni mogę zwlekać, więc teraz I am going to push the button!

A Ty, Leokatia, zrób to samo!

PUUUUUUUUUUUSH! 



czwartek, 12 września 2013

Fantazje kobiety dojrzałej

Książkę pod tym tytułem wręczyła mi dziś z okazji urodzin z szelmowskim uśmiechem moja 22-letnia przyjaciółka Anna S. z Rydułtów. W tej samej urodzinowej paczce były jeszcze "Dzieła zebrane" Majakowskiego w oryginale tom I (masz się zmobilizować i zebrać wszystkie pozostałe 11, powiedziała Ania), kopertówka i komplet bransoletek. -Stara, wykosztowałaś się! - powiedziałam z zakłopotaniem, a głos ze wzruszenia uwiązł mi w gardle (albo przyblokowała go połykana właśnie kluska śląska z ciemnym sosem). - Stara, od trzech miesięcy kompletowałam ten prezent , więc koszty się jakoś rozłożyły! - uspokoiła mnie z kurtuazją Anna.

Bo w istocie, urodziny właściwe miałam w lipcu.

kilka starych szmat

Ale że tak z Anią się mijałyśmy, to dziś nastąpił ten dzień wręczenia. To jest takie całkiem bardzo fajne, dostać spóźnione ale drogie... yyy, znaczy ale szczere prezenty... :D

Zanim jednak przystąpię do lektury książki, której tytuł w tytule postawiłam tak śmiało, rozważę, jakie mam fantazje własne, aby później je skonfrontować z treścią powieści, a tym samym ocenić, na ilem kobietą dojrzałą jest.

Fantazja 1. Mieszczę się w brudnofioletową bluzkę z jedwabiu i wychodzę w niej obronną ręką tudzież z tarczą z egzaminu broniącego licencjat.


No i póki co fantazji mam tyle, bo reszta jest realną realnością albo po prostu brak mi wyobraźni.

Z ważnych wydarzeń to okazało się dziś że niemalże biegle mówię po francusku prostymi zdaniami. No ja się zdziwiłam, Klaudyna się zdziwiła, Remigiusz się zdziwił, a najbardziej zdziwił sie Marcin K., który swego czasu powiedział, mi że jestem prostą kobietą ze wsi z dwoma fakultetami. Jest to wierutna bzdura, gdyż fakultet mam jeden, a pech chciał, że mówię językami ludzi i aniołów. Takie przekleństwo, no.


 Z refleksji ad hoc to by było na tyle, na koniec jeszcze krótka rodzinna retrospekcja. O jedzeniu, ponieważ no nie da się już w ogóle ukryć, że ten blog jest tendencyjnie lajfstajlowy. Otóż dni temu dwa przyjechała do nas kuzynka z odległej Polski (ze Złotnik, Żnina albo tam innej Bydgoszczy) i przywiozła kaczkę. -Ciociu, ugotujemy czerninę! - oznajmiła mej mamie. (Niewtajemniczonym wyjaśniam, że czernina to zupa krwi ptaszęcia, rarytas w tamtych stronach, potrawa regionalna i mniam mniam) Matka zbladła, ojciec wybuchł śmiechem, brat wziął na siebie ten cios, powiedział SPOKO, ja pojechałam do babci, gdzie moje miejsce, i tyle mnie widzieli. Dwa dni później czyli dziś, przy luźnej rozmowie pytam mej Stefanki: - Babcia, no i jak oni z tą zupą z tej krwi? Na co moja Stefanka, ze stoickim spokojem: - No mieli tam te różne przeżycia... znaczy mama nie jadła, bo mówiła, że jak zobaczyła jak tą krew się spuszcza to jej się jakoś tak słabo zrobiło, tato jak nalali to musiał po coś iść, a Tomek już coś tam przekąsił dla towarzystwa z Agnieszką. Ja nie chciałam nawet żeby mi to przynosili... No nie chciałam jakoś tego jeść. No bo wiesz... są różne kulinarne gusta... Ale ja tak jakoś... za krwią nie przepadam....



środa, 28 sierpnia 2013

Chmurogłowie

warning: to jest bardzo nudny wpis.

Dziś znowu usłyszałam, że chodzę wiecznie z głową w chmurach.

W związku z tym, że wielokrotnie już to oskarżenie i wytknięcie w moją stronę od społeczeństwa padło, oznajmiam, co następuje:

NIE OBCHODZI MNIE, CZY KOMUŚ PRZESZKADZA, ŻE CHODZĘ Z GŁOWĄ W CHMURACH. NIE BĘDĘ ZA TO NIKOGO PRZEPRASZAĆ. NIE MAM ZAMIARU RÓWNIEŻ CZUĆ SIĘ Z TEGO POWODU WINNA. TAKĄ MAM KONSTRUKCJĘ GŁOWY WYSOKOPIENNĄ I JUŻ. CHODZENIA Z GŁOWĄ W CHMURACH NIE UWAŻAM ZA GODNĄ POTĘPIENIA WADĘ POSTAWY, CHOĆ CZASEM TA FORMA IŚCIA PRZEZ ŻYCIE W ISTOCIE UTRUDNIA KONTAKT Z RZECZYWISTOŚCIĄ. UTRUDNIA, ALE NIE UNIEMOŻLIWIA. OBIAD NA STOLE JAK TRZEBA TO JEST. POSPRZĄTANE TEŻ JEST. CZASEM. JESTEM TEŻ DZIĘKI CHMUROGŁOWIU KANAŁEM KOMUNIKACYJNYM MIĘDZY ZIEMIĄ A NIEBEM. WIĘC NAJMOCNIEJ CIĘ PROSZĘ, SPOŁECZEŃSTWO, WEŹ SIĘ ODWAL. NIE WYTYKAJ MI I NIE IMPUTUJ. BO MAM GŁOWĘ W CHMURACH I JESTEM PONAD TO.

Dziękuję.

W sumie dziś jest taki dzień, że jestem introwertyczna, a ten wpis idzie mi jak klasyczna krew z nosa. Znowu się coś tam wszystko zmieniło a ja siedzę i patrzę z tych chmur.

miałam zrobić korekty. nie robię. miałam skończyć licencjata pisać. nie kończę. miałam szukać mieszkania. nie poszukałam. miałam napisać tego posta, ale jakoś tak mi tak mi tak mi smutno tak, że chyba nawet tego nie zrobię.

Więc jeśli, Kochany Czytelniku, masz w sobie empatii nić, uratuj mój honor i dokończ ten wpis za mnie.

Aha, Gosię dziś spotkałam jak szła do dajchmana, ale nie pamiętam po co.

Oj jak mi smutno. Oj bardzo. oj.

Kto dokończy wpis, ten wygrywa raciborskiego pilsa albo inne miodowe.

a ja tak łatwopalna ściągam głowę z chmury i w kimonko cisnę. Nie będę z tym smutkiem siedziała.

Aha, blog jest z deczka lajfstajlowy, znaczy trzeba coś o jedzeniu jeszcze dodać.

no dobra.

jadłam dziś dobre, zwietrzałe czipsy pringelsy.

Je pourrais être capable de parler les langues des hommes et celles des anges, mais si je n’ai pas l’amour, mes discours ne sont rien de plus qu’un tambour bruyant ou qu’une cloche qui résonne. Je pourrais avoir le don de transmettre des messages reçus de Dieu, je pourrais posséder toute la connaissance et comprendre tous les secrets, je pourrais avoir toute la foi nécessaire pour déplacer des montagnes, mais si je n’ai pas d’amour, je ne suis rien. Je pourrais distribuer tous mes biens et même livrer mon corps pour être brûlé, mais si je n’ai pas d’amour, cela ne me sert de rien.

wtorek, 20 sierpnia 2013

O tym, że wiem, jak się czują ludzie na emigracji...

Po ponad tygodniu pobytu w Pradze, złapałam internet. Trochę nielegalnie. Złapałam też trochę wolnego czasu. I tak siedzę z laptopem w hotelu, w którym nie mieszkam, czekam aż pani recepcjonistka zorientuje się, że ja nie stąd i mnie wyrzuci. Z sentymetu wchodzę na naszego bloga, czytam notkę Kamili i... zatęskniłam. Normalnie zatęskniłam za Raciborzem. Nie żeby mi tu było źle! Ale jestem TAK zmęczona... nie potrafię tego opisać.

Oczywiście, Praga jest cudowna, a Czesi wspaniali. Miałam okazję poznać młodą, czeską pisarkę (coś jak Kamila, oczywiście nie tak dobra jak Kamila, ale prawie...), byłam w teatrze lalek, płynęłam statkiem i spotkałam się ze scenarzystą filmu "Gorejący krzew" (tego wiecie, Agnieszki Holland, o Palachu). No i oczywiście uczę się tego czeskiego - codziennie. Nawet zadania domowe mam.

Jednak najbardziej interesujący są tutaj ludzie. Z całego świata. Z Brazylii, Australii, Korei, Afganistanu... i oni wszyscy uczą się czeskiego!!! Więc, jeżeli jeszcze raz ktoś mnie zapyta, po co uczę się tego śmiesznego języka, to... no naprawdę, znajdę argument!

G.

piątek, 9 sierpnia 2013

znalazłam czas. Sound of emptiness in my head.

ha! i dopiero teraz zauważyłam, że przystąpiłam w piątek do napisania tego bloga, to znaczy posta, dumnie i pysznie zadeklarowałam bycie w stanie posiadania czasu, po czym w pośpiechu opublikowałam tę beztreściową deklarację i poszłam sobie.

hmmm.

znalazłam czas, ale nie do końca dam sobie włosy uciąć za to, czy znalazłam pomysł na treść tego wpisu.

zawsze gdy jadę z Nysy, to mam na ten przykład pomysłów mnóstwo, bo trasa tryskająca zielenią i błękitem i słońcem jest inspirująca. ale gdy wysiadam z auta i wpadam w wir poza jazdą to ta wena mnie opuszcza.

może dlatego, że nie mam już osobistego tryskającego energią impresario, który mnie motywował w sytuacjach pozaautowych.

no i teraz nie wiem co napisać, a lud wygłodniały czeka.

mam rzucić jakieś postowe ochłapy?

może się streszczę po bożemu:

1. moja Babcia Stefan ma dziś urodziny.

2. fajny film dzisiaj widziałam. szwedzki czy tam jakiś inny skandynawski. "nieściszalni" miał tytuł, po szwedzku to będzie "Sound of noise".

wyprodukowali go ci od "Jabłek Adama", który to film też był rewelacyjny, więc jak ktoś widział "Jabłka" i polubił, to "Soundem" będzie też zachwycony. A jak ktoś nie widział "Jabłek" to niech poogląda! Ale to koniecznie!

3. Rzeczywiście, jestem na tych dwóch zdjęciach na wystawie w RCI. ma szczęście te zdjęcia są bardzo małe. i choć ja jestem bardzo gruba, to nie do końca mnie widać. aha, jeśli ktoś nie był na tej wystawie, to niech koniecznie idzie! Raciborskie Centrum Informacji, ul. Długa, Racibórz! Autor - Grzegorz Pinior. pomagierzy - współorganizatorzy Czarna Mamba, tfu! Czarna Magda od wiśni w spirytusie i Michał, którego specyfikacji zajęć przy tworzeniu wystawy nie posiadam, ale też się chłop narobił!

4. Co ja, mała gruba Kamila robię na tych zdjęciach o ludziach Odry, się zastanawiacie. No normalnie, jestem ludziem Odry i występuję na fotografii. A raz to nawet płynęłam kajakiem. takim gumowym. Spłynęłam kajakiem rzekę Morawicę ale nie całą, bo musiałam jechać po auto, żeby z góry zwieźć.

Ale powiem tak - kontrować się nauczyłam w 39 sekund. I uwielbiłam to pływanie tym kajakiem, a raczej tą gumową łódką kanadyjką.
Jesteś ty, woda, natura, drzewa, absolutna koncentracja, wyciszenie. I symbioza z wodą. I musisz słuchać tej rzeki, dać się jej prowadzić, a jednocześnie nie dać się wyprowadzić na manowce albo w te chaszcze przy tych brzegach. Zaufać wodzie, a jednocześnie być pokornym. Można sobie z nią pożartować, ale nie można wykpić.

I tak sobie płyniesz, machasz wiosłem, zapatrzasz w dal, woda migoce tysiącem świateł, ptaszki latają, drzewa szumią, potęga natury rozpościera a serce roście, słychać szum, śpiew ptactwa, no i od czasu do czasu krzyk tego pana z tobą co płynie: Kamila! No kontruj kurwa! Kamień kurwa! Uważaj!"

Bo to była taka dwuosobowa łódka kanadyjka z gumy.

Z mojego dotychczasowego pływania po rzece wynika, że ta osoba co siedzi z przodu to macha tym wiosłem jak szalona ocierając pot z czoła, a zadaniem tej osoby z tyłu jest właśnie mówić: no płyń, płyń, machasz wiosłem, kontruj dalej dalej mała, do roboty!, i patrzeć na nagie ciała innych pań w kajakach od czasu do czasu przepływających obok. A to wiosło, co ma ta druga osoba, to bardziej pełni funkcję ozdobną chyba, jest też symbolem władzy, jak trójząb u Posejdona czy coś. Więc mój osobisty Posejdon ze swoimi komendami spisał się znakomicie, raz tylko wylądowaliśmy na drzewie, raz na kamieniu, raz szalenie pokręciliśmy się na wartkim jazie, ale wywrotki żadnej nie było. Bo Posejdon się bał, że się wystraszę, jak wpadnę do rzeki. I tak się o mnie zatroszczył. I to był naprawdę super spływ. W bardzo pięknych okolicznościach przyrody. I bosko było w tej wodzie. I na brzegach też.

I ja właśnie zatęskniłam za rzeką.

I teraz w tym momencie zatęskniłam za moją impresario.

I w ogóle to kończę, bo jak nie mam impresario to mi się już tu wcale nic pisać nie chce.

O tym, że już jesień i liście lecą...

Napisała do mnie Kamila, że jesień już i że palą chwasty w sadach. Nie widujemy się często, więc każdy kontakt jest na wagę złota. Piękna ta jesień w tym roku. Gdy patrzę na zachmurzone niebo, to oczami wyobraźni widzę siebie w moich fantastycznych, kolorowych kaloszach.

Więc ja się tam cieszę z tej jesieni. Jedyne co mnie martwi, to promocje w hipermarketach. W normalnych marketach zresztą też. Wiecie, zaraz przy wejściu, zawsze wystawioy jest towar "na czasie". I gdy kończy się lipiec, to oni wystawiają zeszyty, plecaczki, ołówki i mazaczki. No szlag by to trafił! W lipcu! Wchodzę do takiego sklepu i już jestem wkurzona! Nie ma nic gorszego dla nauczyciela niż widok zeszytów z nazwami przedmiotów w lipcu!!! Tak, wiem, mamy sierpień. Ale ja od dwóch tygodni chodzę poirytowana. I gdy jeszcze, nie daj Boże, przy tych koszyczkach z promocjami zobaczę jakiegoś ucznia...

Ale wracając do Kamili, bo to ona miała pisac notkę. Jej kolej. Ale zapracowana jest. Kursuje między Nysą, Raciborzem, Kietrzem, a ostatnio nawet Bohuminem - ma klawe życie, codziennie jakaś przygoda (każdy, kto zna Kamilę, wie, że w jej przypadku przygoda = codzienność). Kąpała się też w Odrze, co zostało uwiecznione na wystawie fotograficznej w RCI "Jak to ongiś na Odrze bywało". Zapraszam. Na tejże wystawie przekonywano, że Odra jest czysta i śmiało można się kąpać. Nie powiem, zdjęcie Kamili też przekonuje. Więc sprawdziłam. Minęło ponad 48 godzin - nie mam wysypki, nic mnie nie swędzi (oprócz 20 ukąszeń komarów na jednej nodze). Woda w Odrze nadaje się do kąpieli.

A teraz muszę zacząć się pakować do tej Pragi, do której wcale nie chcę jechać, choć Ania EL twierdzi, że jak się nie chce jechać, to potem jest fajnie. Taka myśl życiowa. Druga, jaką dziś usłyszałam i zapamiętałam. Pierwsza brzmiała tak: "Sekret polega na umiejętnym dawkowaniu siebie kobietom. Kobieta nienasycona mężczyzną to kobieta stęskniona" napisał Grzegorz.

Że też mi nie przyjdzie nigdy do głowy żadna mądra myśl...

G.



PS Nie wiecie, co u Rojal Bejbi?

wtorek, 23 lipca 2013

między innymi o tym, że kejt już urodziła...

To tak. Zacznę od tego, że wróciłam. Wróciłam do kraju i jako osoba ciekawa świata, otwieram onet. A tam... że Polki masowo kupują zużyte (używane?) testy ciążowe z wynikiem pozytywnym. Ceny wahają się od 5 do 50 zł. Wchodzę na allegro i... znajduję takie za 70 zł. Gdyby ktos był zainteresowany, to proszę: http://allegro.pl/listing/listing.php?string=test+ci%C4%85%C5%BCowy+pozytywny

Z sieci dowiedziałam się też, że Kejt w końcu urodziła swego pierworodnego i że ludzie ocipieli z tego powodu. Moja koleżanka, też Kejt, też urodziła, i też syna, ale aż do tego stopnia nikt nie ocipiał. A Tymek na pewno jest milion razy ładniejszym dzieckiem, niż jakiś tam Angol... pff...

A tak poza tym, robię to, co lubię (piekę ciasta, gotuję obiady...) i nie muszę pracować. Żyć, nie umierać. Właśnie zrobiłam TAKIE naleśniki, że po prostu brakuje mi słów na to, żeby opisać to, jaka jestem świetna. Już wiem, że jeżeli mnie wywalą z roboty (póki co, nic na to nie wskazuje, ale wiecie... nigdy nic nie wiadomo), to zostanę kucharką.

Pewnie chcecie wiedzieć, jak było w Bułgarii. No, niestety, nie mogę napisać, bo musiałabym się uzewnętrznić, a nie do tego miał służyć ten blog. Napiszę tylko, że poznałam wspaniałych ludzi i że po raz kolejny w życiu przekonałam się, że nie można oceniać ludzi po pozorach. I że nie każdy nadaje się do pracy z młodzieżą. A ja to bardzo lubię (więc jeżeli kucharka, to tylko na stołówce szkolnej!). Tej jednej książki, którą zabrałam, przeczytać nie zdążyłam, co chyba świadczy o tym, że było mi tam cudownie...
Ale Bułgaria, jako kraj, totalnie mnie rozczarowała. Nigdy nie wybrałabym się tam na wakacje. Wam też nie polecam.

W związku z tym wyjazdem, pojawiło mi się kilka nowych planów i perspektyw, całkiem interesujących. No ale najpierw muszę pojechać do Pragi i nauczyć się biegle mówić po czesku. Tak, wiem - brzmi niezbyt przekonująco. Sama w to nie wierzę. Dziś, gdy rozmawiałam z Anną Wu o życiu (tak, czasem rozmawiamy poważnie), zdałam sobie sprawę z tego, że najgorsze, co może mnie spotkać w Pradze, to poznanie fajnych ludzi, bo wtedy na pewno się niczego nie nauczę.

Martwi mnie ta mała liczba wejść na bloga. Co z Wami? Przecież nie tak się umawialiśmy! Mieliście wchodzić kilka razy dziennie, bo a nuż napiszemy coś wspaniałego. Jak mamy przegonić Kasię Tusk? (a to nasz priorytet!) Tym bardziej, że wczoraj ktoś mi napisał, że na naszym blogu jest ciekawie, dowcipnie i inspirująco! I nie był to byle kto!!!
Ha! Inspirująco!

G.

piątek, 19 lipca 2013

kto nadaje, kto nie nadaje. się.

Dawno nas tu nie było, więc ja, Kamila, ratuję bloggersko-pisarski honor obu autorek tego bloga. Znaczy, próbę ratowania podejmuję, jednocześnie siedząc w pracy i pisząc wiadomości w radiu i malując paznokcie na kolor red wine nr 342.

Wiele się zdarzyło przez ten czas.
Gośka się opaliła w Bułgarii i proces ten wciąż trwa.



Ja miałam urodziny i zapalenie pęcherza. Takie uro-dziny, można powiedzieć.
Moja impresario spektakularnie zrezygnowała z funkcji, bo coś musi się dziać.
Beata Galant kupiła ślubną sukienkę, Aneta Jadzyn piękny samochód.
Krzysiek jest najbardziej twórczym prezesem, jakiego znam i honor dotychczas znanych mi prezesów ratuje.

ZARA WRACAM MUSZE ZREDAGOWAĆ NJUS BO JUŻ CZAS

dobra, jestem.

co to jeszcze się zadziało?
Leokatia, moja brzemienna koleżanka, nakręciła piękny film o innej koleżance z ważnego momentu w w życiu jej. się wzruszyłem. pokażę czemu, bez uprzedniej konsultacji z autorką ni bohaterami.

wisienka na Migdauowym torciku

ZACHĘCAM DO OGLĄDANIA, JA IDE SZYBKO CZYTNĄĆ SERWIS, BO 7 30 SIĘ ZBLIŻA. ZARA BEDE.

dobra, jestem. co to tm jeszcze.

moja czcigodna Stefanka zrobiła sobie remont.
a ja ciągle mam jakieś przeczucia zmian, a zmienia się wszystko i ciągle jak w kalejdoskopie.
i tylko jedno mnie martwi co jest już ostatecznie zdiagnozowane na wielu płaszczyznach:

PŁASZCZYZNA I - ZNAJOMI Z INTERNETU: wiele osób w życzeniach mi życzyło ogarnięcia.
PŁASZCZYZNA II - ZNAJOMI Z REALNOŚCI - mówią do mnie często: dzioucho, tyś jes potracono!
PŁASZCZYZNA III - STEFANKA: zerknęła na mnie dogłębnie, westchnęła i ze zmartwieniem orzekła dnia pewnego: Kamilko, ja się martwię o ciebie. ty się nie nadajesz do tego świata.

DIAGNOZA: nie nadaję się do tego świata. that's official.




czwartek, 4 lipca 2013

pożal się Boże impresario

wszędzie są te komary.
wszędzie.
stopy ociekają mi krwią i bąblami od ich zmasowanych ataków w parkach i ogródkach piwnych tudzież winnicach.

ale nie tylko one tak potrafią krwi napsuć.
ta moja współlolatorka, która śmie się nazywać moim IMPRESARIOOOO, to też umie. ugryźć.
dogryźć duszę na śmierć
na lewą stronę przenicowaną przetrzeć przez tarkę do czosnku jak ząbek potrzebny do grzanek czosnkowych.

może jest w tym jakiś głębszy sens bo grzanki czosnkowe bez czosnku mijają się z celem i obchodzą się smakiem a ona ta moja współlokatorka (nie napiszę że ma na imię Ania bo nie będę o niej na złość jej pisać) to mówi że jestem arystką i ja muszę czuć jakiś tam weltszmerc czy inne szmelce. czyli chyba chodzi o to jej że muszę na mej duszy mieć starty czosnek i ona tę duszę jak czosnek przeciorała właśnie komentarzem telefonicznym: nie chce mi sie z tobą gadać bo jesteś nudna.

bo że ja do niej zadzwoniłam 5 razy bo byłam samotna w nysie.

a ona mówi że ona nie będzie ze mną mieszkała bo nie mieszka z jakimiś osobami co raz w miesiącu wiersza o niej nie napiszą albo na blogu nie wspomną.

bo że ona jest moim impresario, pożal się boże. i ona dba o moj rozwoj.
a teraz siedzi gdzieś na dzielni i pije winne trunki, podczas gdy ja w nysie czekam na dzień roboczy i opracowuję plan kariery duchowej, czyli takiej która da mi spełnienie zawodowe i osobiste.

Impresario, impresario.

Boże jaki piękny wieczór.

idę spać bo muszę wstać o 5:24.
a poza tym nie mogę skazywać się na towarzystwo osób tak nudnych jak ja,

w moim nyskim pokoiku lata komar. pewnie impresario go wysłała, żeby mi nie pozwolił zasnąć, dopóki nie napiszę o niej wierszyka.

 a proszę ja ciebie bardzo:

"Impresario"

w pewnym mieście na obrzeżach dzielnicy
żył impresario rumianolicy
na kwiatkach się znał
rysował ryneczki
nie docenił nudnej współlokatoreczki
a teraz w rynsztoku samotny leży i kwiczy.

i to jest prawdziwe haiku z dzielni.

idę spać w pokoju zakonnika.
moim domem jest świat, powiedział kiedyś Krzysiek.

moim też. wtedy mam więcej współlokatorów. i większe szanse, że któryś z nich będzie uprzejmym impresario! ;D

i love you hunny bunny! :D

dobranoc. bo mi impresario każe spać przed północą. w trosce o utrzymanie się na wyżynach intelektu.




wtorek, 25 czerwca 2013

o tym, że jakoś leci

Od pewnego czasu, znajomi, których spotykam, nie pytają mnie "co u ciebie?" tylko: "czemu nie piszesz nic na blogu?". To męczące (tak, Ania, myślę o Tobie w tym momencie). Nie, pisanie nie jest męczące. Ale ta presja! Toteż postanowiłam, że napiszę. Znalazłam chwilę między jednym a drugim odcinkiem The good wife - a co tam się dzieje! Święta Alicja w końcu przespała się (żeby to raz) z Willem, a Kalinda... ło matko! - wiedziałam, że dzięki Kalindzie fabuła będzie ciekawa... ale to, co zobaczyłam, przerosło moje oczekiwania.
Jakby tego było mało, to kupiłam nową Ligocką. W Biedronce!!! Za 19,90!!! I czytam...
Tak więc, sami widzicie - jestem zajęta. Poza tym, przecież pracuję! I studiuję! Dziś np. oddałam indeks. Pani w toku studiów 2 razy zapytała, czy dokładnie go sprawdziłam. Wkurzyłam się, że drugi raz zadaje to samo pytanie, skoro za pierwszym odpowiedziałam, że tak. Zawsze myślałam, że ja zbieram wpisy, a pani w toku studiów je sprawdza. Więc jak się domyślacie, nie sprawdziłam go. Ale gdy zadawała mi to pytanie, to wyczułam, że oczekiwała twierdzącej odpowiedzi. Uszczęśliwiłam ją.
Nie wiem, kiedy Kamila wraca (tzn. mówiła, ale jakoś mi to umknęło), ale ja w niedzielę wyjeżdżam. W końcu. W końcu. W końcu. Czytam przewodnik po Bułgarii i jakoś tak... hmm... szału nie ma. W tym przewodniku.
Z tą Bułgarią to... 2 sprawy spędzają mi sen z powiek: 1) jaką książkę zabrać? (tak, Aniu, tylko jedną, bo przecież, jakby nie było, jadę do pracy!), 2) gdzie ja znajdę strój kąpielowy w paski??? taki wiecie, w biało-czarne albo biało-granatowe. Obojętnie jakiej grubości te paski. Kojarzycie coś gdzieś?
Co do pogody, to cieszę się, że jest jak jest, bo nie po to Bóg dał nam seriale, żebyśmy codziennie nad wodę jeździli.
A co do pracy, to lubię szkołę bez dzieci.
G.

czwartek, 20 czerwca 2013

farewell, czyli jadę po pszeniczną i szukać kotów w podziemiach ermitażu

Dla wszystkich znajomych mojej współblogerki: to piszę ja, Kamila, tak, ta chaotyczna. Znaczy charyzmatyczna, chciałam powiedzieć. Podpisuję, się bo jeszcze mnie Gośka z bloga wywali ;)

Zaraz jadę jechać lecieć do Rosji na chwilę. Później są dwie wersje: albo wracam i idę na obronę licenjata albo prosto do więzienia.

już się na fejsie pożegnałam, ale że mam jeszcze chwilę, to napiszę to samo tutaj, co na fejsie było, tylko bardziej:
Miałam napisać tak z najgłębszej głębi serca, na poziomie mistrzowskim, ale że był ten upał, a teraz robię kanapki od dwóch godzin, to będę się streszczać w tym apdejcie:

otóż a więc się spakowałam prawie i lecę do tego leningradu, co się pół Polski południowej zrzuciło :)

paszport jest i te wszystkie tam majtki i polisy ubezpieczeniowe oraz knopersy, trochę mi serce drży, bo nie chcę, żeby w niektórych aspektach po powrocie było tak jak w tamtym roku po powrocie, ale nie będę projektować negatywnie.

rady babci przed odlotem. zapamiętać:

1. w tym samolocie to nie zaczynaj od razu jeść, bo jesteś dziewczynka, a nie żarłacz.

2. zachowuj się elegancko.

3. żadnych pamiątek mi nie przywoź, bo nie bede trzymac tego barachła od nich.
 4. będziesz tę wodę pić tak z butelki? no weź jakąś filiżanke! ale nie z porcelany. poczekaj, ja dam ci taką plastikową miarkę na proszek, mozęsz ją wykorzystać do picia.

podziękowawszy jesio raz wsjem, którzy podarili swoi diengi na tę ekskursiju w Rasiju :)
 Dodam jeszcze refleksję z  poziomu mistrzowskiego Taty Ani, mojej współlokatorki z ich dialogu:
Ania: Kamila leci do Rosji.
Tata Lucjan: a propos świata pozagrobowego, ja już raz byłem w czyśccu. 
Na moim kuchennym stole raciborskiego domu stoi poniedziałkowy bukiet z liści klonu i kwiatów żylistka szorstkiego.  Ania, jak zwiędnie, to go w subtelny i pełen czci sposób zutylizuj, bo to najpiękniejszy bukiet, jaki wymusiłam tej wiosny :)
Moja babcia postukała się w czoło, jak jej powiedziałam, że przed odlotem poprosiłam bioenergoterapeutkę, by otoczyła ją opieką. 
Wódki pszenicznej mam zadanie przywieźć dyskretnie litrów 200. A Ania Starzyczny, moja najlepsza koleżanka ze studiów, ma szukać ze mną kotów w podziemiach Ermitażu, bo w teleekspresie mówili, że są. się zobaczy, Teleekspres, czy nie kłamałeś. I mamy nadzieję, że nie, bo sporo nas kosztowała ta wyprawa w celu weryfikacji informacji.
Dobra. To jadę do Sułkowa na mercedesa do Warszawy na pociąg do Pitera. fajno. nara.
Jak tu się powiększa tę czcionkę, no.
Ktoś chce piosenkę?
jadę szukać radości

czwartek, 13 czerwca 2013

jestem w Krostoszowicach


Czy Państwo lubią wynurzenia osób pod wplywem?

Ja również nie.

Na szczęście jedyny wpływ, jakiemu dziś uległam, to wpływ gotówki od mojej przyjaciółki Anety. do zwrotu, naturalnie.

Bo ta żubrówka, któą pijemy u Gosi w boskim ogrodzie w Krostoszowicach, średnio na mnie działa.

Dziś my mieli ostatni dzień zajęć na studiach.

Pani Marta miała oczy pełne wody, gdy daliśmy jej pożegnalny prezent. Pani Oksana też, choć udawała, że nie.

Gośka ma piękny ten ogród.

Studia nasze zmieniają się, ale się nie kończą. Jak życie.

Moja Ania nie uzna tego wpisu za jeden z najfajniejszych. Aneta też nie, bo znowu nic o niej nie napisałam.

Już nie będę chodziła na zajęcia do raciborskiego pewueszetu.  Już nie będę. nie będę. niebędę. nie.e..e.e.e.e.

The bridges go burn
now its your turn
to cry

ale raczej powinnam powiedzieć:

the damage is done so i guess i'll be leaving.



is this how we say goodbye

K.





niedziela, 2 czerwca 2013

moreny, mureny i morza i zorze

Szanowni Państwo.

Państwo wielokrotnie w listach, komentarzach na fejsbuku, forach internetowych, fora ze dwora, a nawet we fłajeeeee raciborskiego centrum kultury, znaczy się u Grażyny Tabor w przedpokoju (tak. tak. TEJ Grażyny Tabor), zapytywują: czemu Kamila nie piszesz nic na swoim blogu?

Spieszę z odpowiedzią, z szacunku dla Was, Szanowni Czytelnicy, zarzucając na chwil kilka analizę spolszczonej formy słowa "equalize".

Otóż właśnie nie piszę na blogu, bo piszę na licencjacie różne analizy różnych słów angielskich, a że umysł mój od wielu lat nie miał tylu bodźców, tyle naraz świata ze wszystkich stron świata, chciałoby się powiedzieć, a się później okazuje, że już inna noblistka słowo ovo rzekła, to ogień i ogon i orzeł i orzech - jak ja to ustawię, gdzie ja to położę? i na blogu milczę właśnie z tej racjonalnie wyłożonej powyżej przyczyny.

Co u mnie?

No to tak: Beata się zaręczyła na tle Kaukazu, moją Annę w Raciborzu odwiedził jej chłopak Ziemowit i mówi, że ma dla mnie artystę Gruzina do kolegowania się, Aneta moja przyjaciółka z Nysy (nie Wrocławia!) chce, żebym z nią w nie-wrocławiu zamieszkała i rozwinęła się w perspektywie, Lucjano, Tata Ani, mówi że ja jestem z bliskiego wschodu i dalekiego zachodu, Jasiek, brat Ani, został pielęgniarką, będąc pacjentem na chirurgii szczękowej w Katowicach, ale jest dobrze, bo mu pani w barze mieli ziemniaki czy tam frytki (znaczy przepraszam: MELLE. yyy, MLE. MEŁLI? MIELE?? MAMUSIUUUUU!!???? abo... GOSIUUUUUUU???), a Malwina, ta, co mój blog od szmirowatych wyzywa, ten blog, jedyne świadectwo akt twórczej ekspresji matriarchat ultrahiperkonstrukcji lingiwstyczno-literackiej!, to ta Malwina, twierdzi, że to wszystko zabrnęło za daleko, a sama Ania wygnała mnie na banicję do Kietrza, żebym ten licencjat skończyła.

No, to się cieszę, że w kwestii ostatnich wydarzeń mamy też jasność najjaśniejszą.

To jeszcze opiszę jedną taką sytuację. Osoby dramatu, a raczej tragifarsy: ja, śpiąca pod kołdrą z wielbłąda na kietrzańskim łożu, matka ma i babcia Stefan, na fotelach, przy kawce i rachunkach w jednymż pokoju.

Matka (głośnym głosem kierując strumień refleksji do babci): nie wiem nie wiem nie widzę tego rachunku szukajmy dobre mi to ciasto wyszło a czemu ona tak leży w niedzielę, gosia do mnie dzwoniła wiesz ta z nowego sącza z tej kamili to już nic nie będzie chyba za mokry ten ser w tym serniku ale polewa dobra czemu ona tak leży w tym łóżku w środku dnia ten rachunek chyba się zgubił albo przyjdzie jutro to idę zobaczyć do skrzynki bo to dziewczę leży i leży

Ja (zirytowana) Matko! Babko! Czy możecie być ciszej, bo ja tu śpię!!!

Matka (konspiracyjnym, wiercącym dziurę w mózgu szelestem do babci):
nie wiem nie wiem nie widzę tego rachunku szukajmy dobre mi to ciasto wyszło a czemu ona tak leży w niedzielę, gosia do mnie dzwoniła wiesz ta z nowego sącza z tej kamili to już nic nie będzie chyba za mokry ten ser w tym serniku ale polewa dobra czemu ona tak leży w tym łóżku w środku dnia ten rachunek chyba się zgubił albo przyjdzie jutro to idę zobaczyć do skrzynki bo to dziewczę leży i leży

Ja: co to za głupie szepty! aż mnie skurcz w stopie złapał od waszego gadania!

Babcia Stefan (do tej pory milcząca i zastaniawiająca sie dlaczego ja leżę) z dystynkcją godną anioła: Idziemy. Dobrze, że cię w dupie nie złapał. 



[przestrzeń zdumionego milczenia]



tak. to tego.

Na koniec piosenka. jeszcze nie wiem jaka.

nie wiem co jest w środku
K.

PS. Czy ktoś wie, dlaczego na puszce kokakoli, którą dziś se kupiłam w spożywczym w kietrzu, był napis: BĄBELEK?? o.O


piątek, 24 maja 2013

po północy. bez cenzury z dzielni

Krzysiek mówi, ze jak to słyszy, to jakby słyszał chłopaków z dzielni

nuta z dzielni

a ja siedzę, a ponieważ też poznałam chłopaków z dzielni, to wrzucam.

nie piszę na blogu, bo piszę w licencjacie.

ale Małgośka mnie wywołała.

nic w moim życiu się nie dzieje.

piszę licencjata o angielskich słowach w radiu.

czasem wieczorem piję wino. bez seriali. 30 cm ponad chodnikami. z siłą jak dynamit.

babcia mi dziś przyniosła szeptem jogurt jogobella lajt grejfrut. bo akurat pisałam pracę, nie mogłam być dekoncentrowana.

babcia jest piękna.

jak będę miała dziecko, to sprawię, że będzie piękne jak babcia.

 30 centymetrów ponad chodnikami. wracam do pracy. licencjackiej.

 chcecie więcej o dzielni? bo mogę. znam.

K. 

czwartek, 23 maja 2013

Między innymi o tym, że za 24 dni będę zdrowsza psychicznie

Tę notkę przeczytalibyście już przed 10 minutami, ale po zalogowaniu się na naszą wspólną pocztę, nie mogłam wyjść z podziwu, jaki motyw Kamila ustawiła. Znaczy tapetę taką na gmailu. Jest taka wakacyjno-romantyczna. No wiecie, jakis tam zachód słońca, plaża... Nie mogłam oderwać wzroku... Wciąż o tym myślę.

Nie wiem natomiast, dlaczego Kamila nic nie pisze. Ja mam usprawiedliwienie. Wciągnął mnie The Good Wife z Hathaway w roli głównej. Znaczy w roli tej idealnej żony, Alice. Szkoda, że gra tylko oczami. Za to Kalinda - matko i córko! - jaka ona piękna i wredna! Mężem tej idealnej jest Mr. Big z Seksu w wielkim mieście, który tutaj siedzi za łapówki i prostytutki. Alice jest prawniczką i jest dobra, przyzwoita i szlachetna, dlatego - jak się pewnie domyślacie - oglądam ten serial ze względu na Kalindę i Biga (który nie jest tu Bigiem - zapomniałam, kim jest!). Kończę pierwszy sezon (więc kiedy miałam pisać posty, hę?) i trochę się martwię, że Alice jeszcze nie zdradziła męża z Willem. Dam im czas do końca drugiego sezonu.

Ach, miałam jeszcze napisać o tym spotkaniu z Mariuszem Szczygłem. Ojacie. Jaki on elokwentny, zabawny, i wspólne zdjęcie, i dedykacja po czesku, i zagadał, że ta kolejka taka długa, i że jest rocznik 66. Ech...

Otwieram mój magiczny kalendarz i liczę. 24 dni. Do wakacji. W tym roku wyjątkowo bardzo mocno nie lubię tego roku szkolnego. Nie znoszę wręcz.

G.

PS Zauważyliście, że nie napisałam nic o książkach?

sobota, 18 maja 2013

Że kompromis i że fin de siècle odwołany

Obudziłam się zmęczona, śpiąca i sfrustrowana bezproduktywnością własnego żywota. Pierwszym zadaniem, które mnie przerosło, było otwarcie oczu. Prawą powiekę jeszcze z trudem odklapnęłam, ale dla lewej potrzebowałam silnego bodźca motywacyjnego.

I tak leżąc z jednym okiem otwartym, a drugim zamkniętym, zaczęłam intensywnie szukać w swej głowie jakiejś motywacji, pomysłu, który skłoniłby mnie do tego, żeby wstać i zacząć dzień z przytupem.

I nagle mi się przypomniało, że nie znam jeszcze wyników konkursu poetyckiego w Oleśnie, w którym wzięłam udział i oczekiwałam pierwszego, jakże należnego mi miejsca.

Lewa ma powieczka uniosła się zwiewnie jak skrzydełko motylka, a ja szybciutko w okolicach łóżka odnalazłam swojego laptoczka Halinosława i jeszcze szybciej weszłam na stronę konkursu, żeby dowiedzieć się, że zajęłam pierwsze miejsce. Niestety, życie po raz kolejny utemperowało moje dzikie żądze.

Pierwsze miejsce zajął Czesław MARKIEWICZ ( Zielona Góra ): z utworem:
 Badania prenatalne

Drugie: Martyna Łogin ( Łódź ): Morze. to również nie ja.

I gdy już myślałam, że z powodu braku talentów jakichkolwiek spędzę sobotę w łóżku, na znak buntu na powrót zamykając lewe oko, los (albo jurorzy)rzucili mi srebrzystą nić motywacji:

III miejsce: Kamila Besz (Kietrz): jakiś tam wiersz jak się okazuje dwuczęściowy

pomyślałam sobie: o. oooo. ooooooooooo. hmmm. może być. 

i teraz tak już przyjęłam w tym łóżku pozycję półleżącą i przemyślawszy tę kwestię, zdecydowałam, że no dobra wstanę. ale łóżka nie ścielę! 

PS. Wczoraj z moją współlokatorką Anią przeanalizowałyśmy sprawę schyłku epoki, fin de siecle itd i uznałyśmy, że musimy odwołać te tragiczne wizje ostateczne, bo życie nasze zmienia się, ale się nie kończy, a nowe dopełni. no to tyle. Kończę. Bo wychodzę stąd. Nie będę siedzieć w jakimś pokoju z niezaścielonym łóżkiem.
 

 

piątek, 17 maja 2013

It's the end of an era

Beacie Galant nie spodoba się ten wpis.

Wczoraj przez cały dzień, oprócz lekkiego pojuwenaliowego zamroczenia, towarzyszyło mi nieodpędzalne uczucie, że coś się wkrótce skończy. Próbowałam je zlekceważyć i odganiałam tę natrętną myśl, jednak cały czas brzęczała mi w głowie. Mimo to jakoś tam kulałam przez ten dzień, lekceważąc intuicję, gdy nagle na fejsie napisała do mnie Ania: czuję nadchodzący schyłek epoki.

i łubudu, jak w mordę strzelił. Co dwa przeczucia-  to nie jedno.

Teraz jest piątkowe wczesne przedpołudnie, spokojne, wyciszone w domu Babci Stefci. Ptaszek se ćwierka za oknem, drzewa eksplodują zielenią, Stefan dyskutuje o bardzo ważnych rzeczach z  moim bratem, a pod moją skórą pulsuje zmiana.

Rozglądam się uważnie, niby wszystko jest, jak było: taki sam bałagan na biurku od lat, który potrafi ogarnąć jedynie Aneta Jadzyn z moich studiów w Opolu koleżanka najlepsza, książki, chusty, fatałaszki, notatki.

Zadzwoniłam do Ani, żeby sprawdzić, czy naprawdę istnieje.

Potem zadzwoniłam do pani z konsulatu, żeby się dowiedzieć, czy wniosek wizowy wypełniłam dobrze, to było dla mnie wczoraj najbardziej stresujące wydarzenie, bardziej nawet stresujące niż prowadzenie wernisażu wystawy Mykoli Dzhychki na Końcu Świata.

Zjadłam kanapki z pomidorem i chrzanem, chleb słonecznikowy.

Zaraz coś tu eksploduje w tym spokoju. I nie tylko dlatego, że nie potrafię znaleźć paszportu, a będzie mi potrzebny w Petersburgu.

Coś się kończy, idzie nowe.

Zawsze w takich sytuacjach czuję się sama jedna we wszechświecie.

Idę na pocztę w tej samojedności. Szkoda, że nie samodzielności. aaaaaaaa, piosenka.

brzoskwiniowy mus

K.

Ps. Galant, wybacz mi. Dwa lata robiłam.



środa, 15 maja 2013

szybkoooooooo!!!!

Margaret mnie wywołala do odpowiedzi tak prowokacyjnie, że niby obiecalam anię a nie ten tego ale to tylko dlatego że za 6 minut mam serwis informacyjny w radiu nysa samoręcznie zredagowany i samoumysłowo biorąc pod uwagę postępy prac nad pracą licencjcką (bo ja w ogole zarobiona jestem) to nie rzucałam bym z taką lekkością na wiatr słó że to moej ostatnie juwenalia, chybą że podejść do tematu że juwenaila jako święto młodości - no to wtedy by było

i właśnie doskonale Małgorzata skonstatowała, że naszym blogiem chcemy przeciwdziałać niżowi demograficznemu w kraju czytajcie i chodćcie ze sobą do łóżka a ja tymczasem lecę na dół czytać serwis www.nysa.fm zaraz wracam!!!

wtorek, 14 maja 2013

O tym, że nabór trwa

Kamila miała napisać o Ani. Jak znam Kamilę, to napisze. Ja mogę tylko wspomnieć, bo też znam Anię, mimo iż ona nie ma konta na fejsbuku. Nie ma, bo ma taką filozofię życiową, że nie będzie mieć. Szanuję ją za to. Poznałyśmy się na naszej raciborskiej alma mater. Właśnie się dowiedziałam, że napisała już pracę licencjacką. W dodatku po rusku. Znaczy: po rosyjsku. Podziwiam ją. Poza tym, to właśnie Ania załatwiła nam "występ" w rodzinnym dyktandzie radlińskim, mimo iż rodziną nie jesteśmy. A już tym bardziej z Radlina!

A tak poza tym (znaczy poza historią Angeliny Jolie, którą żyje cały świat), to byłam dziś na konkursie recytatorskim. Nie, nie występowałam. Kamila też nie. Matko, co ja się wynudziłam... a ile udziwnionych interpretacji się nasłuchałam! Gdyby Szymborska słyszała swojego "Kota w pustym mieszkaniu" (to był hit tego konkursu - kilka osób musiało wyrecytować właśnie to), to myślę, że zrobiłoby się jej przykro. Mnie się za to zrobiło przykro, gdy usłyszałam tekst Janusza Korczaka - wykrzyczany wręcz.

Przy okazji chciałabym zdementować te plotki, że ja jakoby siedzę tylko i czytam. I życia nie mam przez te książki. I że za chwilę to skończę jak Don Kichote albo Emma Bovary (chociaż ona to miała nawet ciekawe życie...). Ja sobie tak czytam tylko od czasu do czasu. A jeżeli chodzi o czytanie... moje młodsze koleżanki ze studiów, Debora i Kamila, powiedziały mi dziś, że codziennie wchodzą na bloga! I nawet w zakładkach mają! Ucieszyłam się strasznie. Bo to jest taka promocja czytelnictwa. Wiecie, jak ta akcja społeczna "Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka". No, to my z Kamilą właśnie taki cel sobie postawiłyśmy. Nie że do łóżka. Tylko, żeby raciborzanie (no dobra, kietrzanie też) zaczęli czytać coś wartościowego. A nie tylko gazetki z oszął.

Z takich bardziej przyziemnych spraw, to jutro są Ostatnie Juwenalia Kamili. Tzn. wiecie... ona jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. Jak głosi napis na pewnym płocie: "nabór trwa". Oczywiście nie będzie to jakaś architektura czy automatyka - zbyt wiele perspektyw po takich kierunkach. Człowiek potem jest zawalony robotą. Najlepiej to jakaś socjologia, filologia... żeby fajnie było.

G.

poniedziałek, 13 maja 2013

Poranna kawa, piosenka z rurą i niepokój, który się nie przenosi

Awaria krzyża uziemiła mnie nieco, ale nie szkodzi mogę sobie pooglądać internet i zobaczyć, kto umarł oraz że Edyta Olszówka słynna aktorka boi się, że nie umie już kochać. Ja na szczęście jeszcze umiem :D

 W kwestii interpunkcji - czasem stawiam przecinki a czasem nie bo wychodzę z założenia że jak ktoś wie gdzie się stawia to nie musi ich stawiać a rybę jeść może nożem i widelcem. Ale co to ja chciałam. No więc uziemiona ze zwichniętą dupką i pleckami se siedzę w internecie, bo na łóżku to już gorzej, i zobaczywszy imejl od Promotora jeszcze go nie otworzyłam bo jak go widzę ten imejl to ręki mi się trzesą i nie umiem trafić interfejsem w linijkę listu. 

myśl o pracy licencjackiej rozpostarła mi się na całą przestrzeń głowy, rozniepokoiła, więc w najbliższym czasie oddaję się nadrabianiu zaległości, ale będę tu wpadać i informować o postępach.

piję sobie poranną kawę w tym internecie, patrzę za okno na kwitnące kasztany, ale najważniejsze jest to, że od dziś dzięki uprzejmości mojej przyjaciółki Katarzyny Gierszewskiej-Widoty (pseudonim: Leokatia), znamienitej artystki, piosenkarki, operatorki kamery oraz prezenterki telewizyjnej wielkoformatowego formatu, mam dostęp do piosenki, którą znam w tej wersji od lat trzech, kiedy to z teatrem Tetraedr graliśmy spektakl w Strzesze, "Krzysztofka" i ona to zaśpiewała, a jej mąż grał na tej rurze, znaczy z tych guziczków komputerowych wypuszczał muzykę i ja się zahipnotyzowałam i mówiłam zawsze ej kaśka a zaśpiewaj mi tą piosenkę z rurą bo ta piosenka mi tak jakoś weszła w krew i tak przylgnęła nie wiem jak to powiedzieć może dlatego że ona budzi niepokój ludzi, a ja już mam w sobie niepokój że ta praca licencjacka a ta piosenka też ma niepokój i jak czuję jej niepokój to o swoim zapominam, ale też tak w sumie nie do końca. Moja współlokatorka Ania na przykład właśnie mówi że w niej budzi niepokój ten utwór i cieszy się że taka Kasia jest z Raciborza.

W niniejszym wpisie zanim Państwo sięgną do linka, co jest koniecznością, pragnę, zwrócić Waszą uwagę na wymiar artystyczny poniższego utworu, tak w warstwie wizualnej jak i muzycznej, na niuanse, przebicia, przejścia, na nienakładające się a zarazem budzące nowe znaczenia dźwięki i obrazy, na smaczki, kolory, grymasy twarzy, subtelność i drapieżność oraz ból wszechczasów w minimalistycznej formie czy coś.

hipnotyczno-niepokojąca piosenka z rurą w tle

Kolejny mój wpis będzie o Ani Starzyczny, mojej najlepszej koleżance ze studiów, która już napisała pracę licencjacką.

Z wyrazami szacunku - K.

PS. no dobra, przeczytam tego promocyjnego mejla z zamkniętymi oczami. Bo się boję że promocji do licencjata nie uzyskam.

niedziela, 12 maja 2013

O tym, że jest niedziela

Siedzimy z Kamilą na Końcu Świata. To nasze pierwsze spotkanie po założeniu bloga. Bo my to się nie spotykamy tak codziennie. Więc dziś mamy takie święto. Siedzimy. Kamila pracuje. Jest jeszcze Ania, szczęśliwie zakochana, która mówi nam, że chce, żebyśmy też były tak zakochane jak ona. Ok, my też chcemy.

Kamila ma tak szałową sukienkę, że nie mogę oderwać od niej wzroku. Od tej sukienki. I od Kamili w tej sukience.

Ania proponuje, żebyśmy pojechały do Rybnika, bo ona się już nauczyła jeździć samochodem do Rybnika. I jeszcze Ania myślała, że ja ciągle czytam książki, a przecież życie ucieka! Ale wytłumaczyłam jej, że to nie jest tak, że ja siedzę i czytam (czasami też siedzę i myślę). Ania jest inteligentna (pewnie dlatego Kamila z nią zamieszkała), bo twierdzi, że "50 twarzy Greya" to głupia książka, bo bohaterka się wciąż rumieni i zagryza usta. Nie doczytała jej do końca, a to o niej dobrze świadczy.

I tak siedzimy. Znaczy Ania i ja. Bo Kamila pracuje. Mimo awarii stawu krzyżowo-biodrowego.

Kamila: "ej, napisz, że lubię Brekałt, że mam piękne długie włosy, że jestem piękna, byłam na pogotowiu, wy też jesteście piękne i świat również. I nie lubię, gdy mi się wydaje polecenia".

kamila lubi to i tanczy. dla mnie.

G.

sobota, 11 maja 2013

O tym, że trzeba mieć przy sobie talizman na szczęście

Miała być Kamila. Jednakże nie wiadomo, gdzie się podziewa i czy ma dostęp... Toteż ja, w międzyczasie, zabawię Państwa.

Już druga osoba zapytała mnie dziś o to, czy nie przytrafiło mi się coś złego ostatnio, bo skoro musiałam jechać po zaświadczenie o niekaralności... Już spieszę z wyjaśnieniem. Nic złego (chociaż, kto to wie!). Otóż pracę dostałam. Trzecią czy czwartą - nie wiem, straciłam rachubę. I w tej pracy to teraz takie wymogi, że muszę być niekarana. Na szczęście nie byłam. Nie jestem.

Przy okazji wycieczki do Gliwic, przeżyłam przygodę (zmartwiłabym się, gdyby wszystko poszło jak po maśle). W gliwickim sądzie pracują ludzie naprawdę z powołania. Największe wrażenie zrobił na mnie pan ochroniarz. Ledwie przekroczyłam próg, rzucił żartem i poprosił o położenie torebki na taśmę celem sprawdzenia. Ja - jak pewnie wiecie, osoba obyta - też rzucam żartem i torebką na tę taśmę. Nad taśmą zaczyna coś migać. Pan poważnieje i mówi, że musi przełożonego wezwać, aby zajrzeć do tej torebki. Ja, że nie trzeba, otworzę mu i pokażę. No i się zaczęło... Otóż dziwnym (naprawdę dziwnym!) zbiegiem okoliczności okazało się, że mam w torebce młotek. Taki zwykły. Obrazki do ściany przybijałam i miałam go oddać, ale nie było okazji, więc od 4 dni nosiłam go w torebce. Teraz to już pan ochroniarz MUSIAŁ wezwać przełożonego. Zrobiło mi się gorąco. Próbowałam jeszcze zażartować, że przecież takim młotkiem to nie można człowieka zabić... Na szczęście pan przełożony był wyrozumiały. Pozwolił mi wejść do gmachu sądu, jednak młotek musiałam zostawić. Otrzymałam go przy wyjściu.

Samo wydanie świstka trwało 2 minuty. Bardzo miła pani zdążyła mi oświadczyć, iż pracuje tam już tyle lat, że mogłaby te zaświadczenia wydawać na podstawie spoglądania ludziom w oczy. I pewnie w 95% by się nie pomyliła - w tym momencie zajrzała mi prosto w oczy. O młotku pewnie jeszcze nie słyszała.

Wracając z Gliwic, całą drogę zastanawiałam się, czy takim młotkiem to można coś zdziałać.
Potem przypomniało mi się, że w czasie rozmowy o pracę też miałam go w torebce. I że w takim razie przyniósł mi szczęście. Talizman taki mój. W poniedziałek zabiorę go na test z angielskiego.

A wczoraj mój kolega podróżnik, Leszek, powiedział, że w Gliwicach jest Złoty Osioł na ulicy Kłodnickiej i naprawdę dobre jedzenie mają.

G.

niedziela, 5 maja 2013

Dla Agnieszki Bu-Ja oraz Kasi Gie-Leokadii-Wu

W niniejszym poście prezentuję swoją pierwszą próbę literacką sprzed trzech lat albo nie wiem ilu bo nie chce mi się tego obliczać. Daty znajdują się w załączniku poniżej. Osoby o słabych nerwach uprzedzam - to akurat NIE BĘDZIE LITERATURA. poniższy twór słowny w żaden również sposób nie próbuje wydrwić twórczości Tadeusza Różewicza, którego bardzo szanuję. Poniższy twór słowny jest jedynie ostatecznym i niezbitym dowodem na to, że i jak bardzo jestem durniem.

oto retrospekcja:


Impresja II

Jeśli Tadeusz Różewicz składa słowa w myśli, to ja też na pewno mogę
szukam nauczyciela i mistrza
I patrzę na wiersz
(będę uczyć się poezji od starszych)

Tadeusz:

Wtorek 23 kwietnia
113 dzień 2002 roku

(wniosek obserwatora: o poezji stanowi zwyczajność, a więc)

Ja:
Niedziela 18 lipca
Nie wiem który dzień roku 2010
Bo mi się zepsuł modem do Internetu i nie mogę sprawdzić w wikipedii

(rozbuchana zwyczajność urasta do rangi mitu)

Tadeusz dalej:

Dzisiaj
Mam dzień wolny

Słucham jak pada deszcz
Czytam wiersze
Staffa i Tuwima

Ja:
Dzisiaj
Mam dzień wolny

Słucham jak pada deszcz
(w szyby dzwoni melancholia)
Jem startą marchewkę
Z lekarską precyzją
Wydobywam i umieszczam słowa na
Wirtualnej kartce

Dziękuję Bogu
Że do pójscia do pracy
która jest zdeformowaną formą pustą
Mam jeszcze aż
17 godzin

piątek, 3 maja 2013

Was up all night. Got lucky.

Dokonanie kolejnego wpisu o niczym zakrawa już na bezczelną zuchwałość i zuchwałą bezczelność, ale zaryzykuję.

Na początku przestrzegam wszystkich podróżujących na trasie Rybnik - Racibórz: wzmożony ruch w czasie majowego weekendu utrudnia poruszanie się po drogach powiatu, intensywne opady deszczu ograniczają widoczność, atakujące spod kół baseny kałuż całkowicie tę widoczność niwelują, w domach przy odbiornikach radiowo-telewizyjnych radzimy pozostać szczególnie ślepym kierowcom samochodów marki dełutiko terenowe fioletowe, którym z powodu deszczu zamazują się granice pasów jezdni, poboczy, lasu, zlewają się w jeden strumień kolory świateł sygnalizacyjnych i jadą oni ci kierowcy porzucając wszelką nadzieję oddając się pod opiekę Krzysztofa świętego myśląc dlaczego ja i czy to już Racibórz czy jeszcze ocean niespokojny

Jak jechałam wczoraj z Nysy (mniemam iż trasa w kierunku Nysy wygląda podobnie i wiedziona tym mniemaniem nie polecam), to w radiu leciała taka fajna piosenka, a że radio było czeskie, to z obawy przed niezrozumieniem (Małgorzata ze mną nie jechała), postanowiłam zapamiętać tekst i szybko później w domu wygugliłam i okazało się, że to nowy Daft Punk w wersji let's dance:

get lucky!

bardzo inspirujący utwór. polecam na nocne tańce. można naprawdę get lucky.

Jak jeszcze jechałam wczoraj z Nysy, między Laskowicami, a jakąś tam inną miejscowością, tak w połowie drogi, gdzie było już kilka kilometrów do zamieszkałych terenów i wte i wewte, zobaczyłam nagle majaczącą w oddali sylwetkę w odblaskowej kamizelce. pomyślałam, że policja i już serce mocniej mi zabiło. Zbliżając się, okazało się, że nie policja, ale mimo to serce biło mi jeszcze mocniej. Postacią w odblaskowej kamizelce był około 40-letni mężczyzna, z bardzo widocznym niedowładem prawej części ciała, swą lewą część ciała opierający na drewnianej lasce. Niedowład ten był efektem przeżytego udaru mózgu, a wiem bo mój dziadek też chodzi w ten sposób. I ten poudarowy, odblaskowy mężczyzna miał w pasie przewiązany sznurek, jakby linkę holowniczą, na której końcu znajdował się taki taczko-wózek. I ten pan ten wózek tak ciągnął swoim chorym ciałem, nie wiem skąd, nie wiem ile szedł, ale był daleko od zabudowań, a do następnych zabudowań ja przejechałam jeszcze 4 kilometry. Jak sobie to przypominam, serce mi bije za każdym razem mocniej, niż przed policją.

PS. Wiele osób mnie pyta, czy naprawdę uważam, że nazwa bloga: LAJF ASTERTENTEJTENDED jest chwytliwa. No więc - uważam.

K.

o tym, że lepiej nie wzdychać, a biegać!

Stoję przed drugą pseudo barierką (przed pierwszą stałam krótko, tylko 10 minut) i czekam aż raciborscy maratończycy przebiegną to, co mają przebiec. (Nie, wcale się nie denerwowałam... byłam ciepło ubrana, w samochodzie, inni mieli gorzej.) Obok stoi policjant pilnujący. Jako osoba obyta i kulturalna, zagaduję:
- Długo jeszcze?
- Kto to wie? Ja już straciłem rachubę... Biegać im się zachciało. Zamiast usiąść z rodziną przed telewizorem...
- No, albo książkę poczytać...
- Nie, wie pani, dziś już nikt nie czyta.
- A. No tak.
- Ooo! - pan policjant się uśmiecha i macha do biegnącego - Prezydent biegnie! Widzi pani, jemu to się chce.
- Wiceprezydent też biegnie, też mu się chce.
- Taa... ale innemu to by się nie chciało. Nasz prezydent zawsze biegnie.
- Czyli mówi pan, żeby głosować na niego?
- No jasne! Inny by nie pobiegł...


A taki dzień bez wrażeń się zapowiadał.
G.

O tym, że wzdycham oglądając serial

Mój internet jast tak słaby jak pogoda, więc mogę zapomnieć o serialach. Toteż jadę na wieś - jak to cudownie brzmi: majówka, więc jadę na wieś. U rodziców też szału z przesyłem nie ma. Zostaje mi to, co już ściągnęłam. W ten sposób po raz trzeci rozpoczynam I sezon "Dynastii Tudorów". Z rodzicami i psem. Mój tato lubi wiedzieć, co się stanie później, dlatego też mam okazję wykazać się serialową znajomością życia na królewskim dworze w XVI wiecznej Anglii. I tak opowiadam o przepięknej Annie Boleyn, pobożnym Thomasie More i Wolseyu, któremu się nie powiodło. Ech, gdybym mogła przenieść się w czasie...
Wzdycham z każdą kolejną suknią Anny Boleyn, a pies moich rodziców ziewa za każdym razem, gdy na ekranie pojawia się Katarzyna Aragońska. Hmm, może on też już widział I sezon...

A wczraj była u mnie Marta. Marta, która zna znaczenie słów ironia i sarkazm. W dodatku studiuje twórcze pisanie. Oprócz tego, że wymieniłyśmy się plotkami o wspólnych znajomych (to zawsze najważniejszy punkt spotkań!), to porozmawiałyśmy przekładach z literatury obcej. Na poziomie.

G.

czwartek, 2 maja 2013

Szmirowaty wpis dla Malwiny K.

Urocza siostra mojej współlokatorki o imieniu Malwina wyznała mi dziś: Czytam waszego bloga w pracy. No to ja się uśmiechnęłam spod rzęsy wytuszowanej tuszem iwroszeee, jak się jednak okazało - uśmiechałam się za wcześnie, bo Malwina skończyła swą wypowiedź: .... i widziałam, że piszesz o Ani, Branco Billy i Magdzie, a o mnie nie - nie będę już czytała twojego szmirowatego bloga!!!!

Na co ja powiedziałam, bo nie dosłyszałam - Wsiurowatego? A ona na to: SZMIROWATEGO!!!!! Wsiurowate jest to, że jesteś z Kietrza!

No, dość mnie to uśmiechnęło od środka, zwłaszcza że kilka minut wcześniej, gdy jechałam z anną do supermarketu na majówkowe zakupy, funkcjonariusze policji w Raciborzu z pseudodowcipem zatrzymali nas, pytając: A pani działają wycieraczki? Bo przejechała pani podwójną ciągłą skręcając do tesko! (i jestem przekonana, że powiedział to przez k i z małej litery!)

No i później ta policja tam stała i zrobiła się straszna ulewa, a ci panowie policjantowie trzymali tę moją Annę w tej ulewie ściekał z niej deszcz z kurtki z włosów rzęs i ja na to patrzyłam i powiedziałam a co ona ma tutaj tak stać aż zachoruje na zapalenie płuc i będzie w szpitalu? Na co lotny pan policjant czując swą nieposkromioną siłę schowany w wielkim aucie przed deszczem odrzekł: proszę się odsunąć! nie rozmawiam z panią!

no to się przestraszyłam i poszłam na monopolowy w Tesco pospacerować i się uspokoić trochę.

muszę kończyć, bo Branco Billy mi kazał, ale jeszcze poruszę wątek znęcania się psychicznego raciborskiej policji nad uroczymi kierowniczkami, gdyż krew moja wre z oburzenia nieprzerwanie.

Z ucałowaniami dla Malwiny, dziewczyny Radka, siostry Ani i Jasia, córki Lucjana, koleżanki Krzysztofa - ja.
 


środa, 1 maja 2013

tu i teraz #1. Czy to jawa, czy to sen

Najbardziej nie lubię snów, w których mojemu Stefanowi dzieje się coś złego. Jeszcze bardziej najbardziej nie lubię tych snów, gdy pojawiają się one podczas nocy spędzanej w Nysie, a Stefanka w Kietrzu tak jak dziś. A jeszcze bardziej ich nie lubię, gdy są kompatybilne ze złymi snami Stefanki, które mi relacjonuje przez telefon.

Ale ze Stefanką wszystko w porządku, właśnie odgrzewa sobie krupniczek i kazałam jej szanować siebie, podczas gdy ja w Radiu Nysa opracowuję serwis informacyjny z przyjemnością i uśmiechem.

Coraz częściej mam wrażenie, że w życiu wszystko jest możliwe, jak się chce. Chciałam się dużo śmiać po smutku ostatnich miesięcy i proszę bardzo - mam to :)

ponieważ mam nieodparte wrażenie, że nieco przymulam, może napiszę, co robię teraz:

jem chipsy grubo ciachane które mój kolega Hubert zostawił w produkcyjnym radia Nysa bo tak siedzę w produkcyjnym radia Nysa i produkuję serwis dawno nie produkowałam serwisów i jestem teraz w serwisowej euforii

odebrałam telefon od mojej przyjaciółki jeszcze z czasów studenckich Anety z Nysy która ironią losu obecnie znajduje się w samochodzie wycieczkowym w Bieszczadach z bandą 15 innych wycieczkowiczów z Nysy i zadzwonili do mnie z tego wycieczkowego auta aby mi powiedzieć że słuchali jak mówiłam wiadomość o śmieciach w Paczkowie a Wojtek Hudy napisał mi to na fejsie tę dumę ze mnie

w radiu Nysa lecą fajne piosenki

jestem nieustannie zdziwiona cudami świata

tęsknię za moimi Babciami

ciekawe co robi mój tata

ciekawe co robi Ania Krzysiek Magda i Pior

ciekawe co robi Remigiusz

kto zjadł wszystkie chipsy

.

K.





wtorek, 30 kwietnia 2013

O sprawdzonej (!) diecie cud

Mam takie postanowienie pierwszomajowe, że będę wyluzowana i że znajdę czas na pomalowanie paznokci. I jeszcze, że będę się uśmiechać do uczniów, którzy mi na korytarzu mówią dzień dobry (nie myślcie sobie, że to takie proste!). Postanowienia noworoczne nigdy mi się nie spełniały. A nie, to życzenia mają się spełniać. Postanowienia się realizuje. Więc jeszcze mi się nie zrealizowały. Znaczy się, ja ich nie zrealizowałam. To może teraz, tak z okazji 1 maja się uda.

Niech już będą wakacje. Niech ja pójdę do księgarni na Długiej, tej z tanią książką,  kupię 74820 książek i wyjadę na tydzień gdzieś, gdzie będę leżeć i czytać te książki. Potem wrócę i znów będę leżała i czytała aż mi się skończą te książki, a wtedy pójdę i kupię następną partię. Taki mam plan na wakacje.

Bo tak sobie siedzę i myślę (bo akurat mam czas; gdy się nie ma czasu, to tylko się siedzi), że najwięcej kalorii spala mózg człowieka. Widzieliście kiedyś otyłego laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury? Ja nie (a sprawdziłam to w google grafika). W związku z tym, niech sobie ludzie biegają po tych wałach czy też nadodrzańskich bulwarach, jeżdżą na rowerach do roboty, chodzą z kijkami wieczorami po Opawskiej, ja siedzę i czytam. W ten sposób pracuje mój mózg i spala kalorie. Jedna książka (ale nie taka z Top 10 w Empajku! musi wymagająca być!) to tak jakby 15 basenów (matko jedyna, jak ja nienawidze basenów!). W przybliżeniu.
G.