niedziela, 13 grudnia 2015

Ku pokrzepieniu serc: Ja. Przypadek beznadziejny

Serio. to nie są czcze kokieterie. Tekst sprzed trzech lat znalazłam w komputerze. Pełno lat, a jakoby nic się nie wydarzyło. Ja nie jestem na zakręcie. Ja naprawdę, jak powiedziała inteligentna niezaprzeczalnie koleżanka ma Natalia Kiedyk, jestem na ŻYCIOWYM RONDZIE. I chyba muszę z niego zjechać. Pierwsza w prawo. ale póki jeszcze jak w kołowrotku na tym rondzie bezwolnie się kręcę gubiąc wątek i nić, oto tekst potwierdzający moją melepetowatość:



Czasem jest tak, że umowa w pracy kończy się. Kończy się tym samym praca. Trzeba znaleźć nową. I to może stać jednym z życiowych wyzwań. Los rzucił mi taką rękawicę, którą z godnością podniosłam, bo właściwie wyboru większego nie było. Ale nie ma tego złego.

Po zakończeniu kariery słynnej dziennikarki w lokalnym radiu, postanowiłam zostać dyrektorem kreatywnym swojego życia. Przez pierwszych pięć dni kreatywnie siedziałam w domu, patrząc się tępo w sufit tudzież w ścianę lub okno i oswajając się ze zmianą, szóstego dnia jednak to twórcze zajęcie mnie znudziło. Zdecydowałam, że znajdę pracę.

Zrobiłam listę firm i instytucji, w których mogłabym wznowić zawodową karierę dziennikarsko-pisarską, przygotowałam CV i listy motywacyjne, rozpoczęłam rozsyłanie.

Rozesłałam do pięciu. Dziewięciu. Jedenastu. Szesnastu. Po czterech dniach nadal nie miałam pracy. Co więcej – nie miałam również żadnej odpowiedzi, czy moje e-maile ktoś w ogóle odczytał. Przepraszam, jedna była: "Wiadomość niedostarczona do adresata. Podany adres nie istnieje". Czy się zdziwiłam? No zdziwiłam się. Wymyśliłam nową metodę – będę wysyłać na kilka adresów e-mail danej firmy. Może któryś odczytają. Oceniłam też przezornie, że trzeba poszerzyć wacharz zainteresowań o firmy, które potrzebują pracownika w ogóle. Niekoniecznie dziennikarza, pokornie wezmę, co dają. Szukają ambitnej sekretarki - ciach! Wysłane. Ekspedientki w eleganckim butiku – poszło! Pani z biegłą znajomością języka angielskiego potrzebna – proszę bardzo, proponuję swoją osobę. W e-mailu do sekretariatu, do szefa i na adres ogólny firmy. Żeby mieć większą pewność, że doszły.

Doczekałam się reakcji. Pierwsza zadzwoniła pani z butiku – Bardzo nam miło i dziękujemy za zainteresowanie, ale ma pani zbyt duże kwalifikacje, taka osoba jest nam niepotrzebna.

Ucieszyłam się, że tak mnie docenili, bezrobotny o kwalifikacjach zbyt dużych, by go zatrudnić, ma większą motywację do działania!

Drugi zadzwonił pan od języków: – Dzień dobry, dostaliśmy od pani wiadomość, ale proszę pani, niestety nie możemy pani przyjąć, bo wysłała pani podanie na zły adres e-mail, ten właściwy to praca-małpa itd, a nie biuro-małpa itd., no skoro pani wysłała na ten zły, a nie na dobry, to znaczy, że pani nie chce..- Ale, dzień dobry, ja chcę! Ja bardzo chcę, dlatego wysłałam na dwa! Na pracę- małpę też! - No proszę pani, ja widzę, jakie tu pani ma doświadczenie, dwa kierunki, widzę te pani załączniki, dokumenty, ale skoro pani wysłała na dwa, to znaczy, że pani nie traktuje poważnie...

Nie słuchając dalej, poważnie zdezorientowana, podziękowałam i rozłączyłam się.

Chwilowo jako dyrektor kreatywny zajęłam swoją strategiczną pozycję z widokiem na ścianę. Kontempluję. Poszukiwanie pracy, jak widać, rządzi się swoimi prawami. Trzeba chcieć, ale nie za bardzo. Trzeba umieć, ale nie za dużo. Przy głębszej refleksji - ma to swoje filozoficzne podstawy. Ja natomiast mam swoje fizjologiczne potrzeby. Więc będę dalej wysyłała na dwa adresy. Ja chcę jeść. Ja chcę pracę.

Mój brat oglądał swego czasu serial o rodzinie Kiepskich. Każdy zna. Główny bohater, pan Ferdek, w jednym z odcinków doszedł do wniosku, że dla ludzi z jego wykształceniem w tym kraju nie ma pracy. Panie Ferdynandzie, wciąż wierzę, że nie będę musiała podpisać się pod tym stwierdzeniem.











sobota, 12 grudnia 2015

Stigmata mortis


Z podziękowaniem dla Kasi Krawiec

Stigmata mortis

Spotkanie po ośmiu latach
żeby odwiedzić siostrę
Marysia w eleganckich ubraniach wyciąga z bagażnika
tort
prezenty
kopertę na mszę za szwagra

a tu są zdjęcia jak Andrzej budował dom
lat temu osiem
a tu wnuczki Wiktoria lat siedem
jaka duża dziewczynka

kawy nie bardzo
od sześciu miesięcy tak brzuch mnie boli tu czasem

podróż trwała pięć godzin
Andrzej szybko jechał

Zostaniemy cztery dni
Trzy noce rozmów bez końca

Zobaczymy się latem?
Zobaczymy

Dwa miesiące później
Jeden telefon

Zewnętrzna warstwa odzieży
Wiskoza
Nylon
 poliester
w równym słupku na krześle

palor mortis
rigor mortis
livores mortis

to już tylko
czysta formalność 

środa, 9 grudnia 2015

Post ze strasznie śmiesznym żartem na początek

Whan that Aprille with his shoures sote
The droghte of Marche hath perced to the rote...

Dobra to jest żart! :D

Przecież wiadomo że nie znam angielskiego po staremu! Z ledwością po nowemu, a i tak cudem nadążam! :D (po prostu dużo udaję) (pretend)

Przecież od razu widać ze to Geoffrey Chaucer The Canterbury Tales, The Prologue.

Ale tak mi się jakoś na  żarty zebrało teraz :) I cały czas boki zrywam :D

Chciałam tylko powiedzieć, że jestę dziś przeogromnież szczęśliwa (happy) i spełniona zawodowo, bo moja 6-letnia (do czwartku) (till Thursday) uczennica Agatka po zajęciach, które zakończyły się katastrofą (disaster) bo Igor rozlał ciepłą wodę (pół kubka) na Agatki i Dominika książki i ksera z reniferami, to mimo wszystko ta moja Agatka napisała wyznanie z młodego serca płynące o treści: lubie paniom kamile.

nieodrodna uczennica! (like teacher, like student) <love>

poniżej dowody fotograficzne (i ortograficzne):



czuję, że za kilka lat z Agatką będziemy se spacerowały bulwarami Londynu, albo jechały doubledeckerami i Opowieści Kanterberyjskie cytowały na przemian, jednocześnie nowy rozdział o opowieściach londyńsko-raciborskich na kartach historii literatury światowej zapisując :D

tylko tyle i aż tyle, dziękuję, dobranoc!


piątek, 4 grudnia 2015

Post z wplecionym wierszem o księdzu na balkonie

Siemana ziomunie!

Moja koleżanka Kasia umie śpiewać piosenki, kręcić filmy, montować teledyski i ciasto z czekoladą gorzką oraz pankejki.

Moja koleżanka Martyna umie strogonowa, ciasto z serkiem mascarpone, fornirować meble, pisać ikony, malować obrazy i robić zdjęcia.

Ja umiem prawie nic. Tylko sos pomidorowy według pięciu przemian i pisać wiersze.

Wisława Szymborska, która posiadała jeden z moich talentów (bo nie dowiadywałam się o jej zdolnościach kulinarnych), napisała tych wierszy coś ponad 300 i dostała Nobla.

Biorąc pod uwagę chłodną kalkulację, że wiersze piszę fantastyczne, średnio jeden na rok, to na Nobla mogę liczyć za jakieś 300 lat. Mimo planów zażywania grzybka Reishi (nie, nie narkotyczny, wy ludzie małej wiary! grzybek długowieczności, dobry na hormony i cerę!), wątpię, że dożyję tego wieku, zatem pragnąc łapczywie jeśli nie Nobla to przynajmniej wyrazów nieposkromionego uznania, zaraz właśnie tu jeden upublicznię, a wy pochwalicie i będzie w miarę spoko, ale Nobel to to jednak nie jes.

To jest taki piękny wiersz z czasów, gdy w moim świecie ludzie jeszcze nie umierali, a miłość była czystą ideą, a nie że komuś trzeba myć podłogę, a i tak nie wiadomo czy coś z tego będzie. Kto zgadnie dokładną datę powstania tego wiersza, w nagrodę może mnie zaprosić na dinner. And here's the poem as it goes:

Ania nie idzie się kąpać
bo przegapi dym

Kamilciu, jest, mówi szeptem babcia
teraz trzeba poczekać godzinę

zanim między Bogiem a prawdą
transfer się upłynni

zanim słowo stanie na balkonie ciałem
wyciera spocone ręce
potyka się
siada

nerwowo przymierza
się do roli
to jest coś nowego
serce mu bije jak dzwon
jeszcze nie idzie może brzuch go boli

absolutnie sam patrzy z wysokości
myśl pokonuje tysiące lat
świetlnych jak tysiące fleszy
ręka niepewnie podąża nową trajektorią
stopa utwierdza się

fratelli e sorelle, buona sera
uśmiecha się nowe oblicze historii

Babcia ma wypieki na policzkach
Fajnie, Franio, nie?
Benedykt XVI też pewnie ogląda




Fajny nawet. Mi się podoba. No i nawet kiedyś był w gazecie, znaczy w czasopiśmie. Pierwszy człon tytułu czasopisma to Almanach. Drugi i ostatni - prowincjonalny.

Ale proszę się nie sugerować!

Wszak prowincja - to matecznik słowa.

Buziaki.

Kororowych słitdrims. :*


poniedziałek, 30 listopada 2015

O tym, jak mnie moja najważniejsza recenzentka Kasia wiecznie wkuhwia

Szanowni Czytelnicy, klasyczne post scriptum, na jednak osobnej kartce, bo jakbym w tamtym poście dopisała, to by było dłużej niż treść główna, a nie czas na formalne eksperymenty.

Bo po prostu mnie normalnie moja główna recenzentka a zarazem najlepsza (no dobra jedna z trzech najlepszych) koleżanek o imieniu Kasia tak wkuhwia w tych recenzjach!

Co nie napiszę, to zawsze źle! Znaczy niby dobrze, ale... No właśnie, zawsze jest ALE.

jak ja już zawsze napiszę, to jej wysyłam osobiście link, niech ma niech czyta. A ona mi grzecznie i sprytnie zawsze odpisuje: super jak zawsze, AAALLLLEEE  :D

i ostatnio jej argumentem jest: za mało Besza w poście, za mało Besza w poście, za poważne te tam te. te zdania. albo za dużo Brunona Schulza.

a ja jej mówię, że nie będzie jak było, że łohoho, łohoho śmichy chichy, bo za duzo ludzi wokół umarło (aa, właśnie, dopisek prywatny - dokończyć wiersz pod tytułem Stigmata mortis, zanim mi ktoś tytuła podpierdyli), w K-rzu też przepracowałam ponad pół roku z panem kierownikiem, do którego nie można mówić panie kierowniku, chociaż jest kierownikiem kilku referatów, ale trzeba mówić panie burmistrzu, ewentualnie panie wiceburmistrzu lub panie zastępco, ale na pewno panie, a kierowniku to nie.  jak widać, wyryło owo doświadczenie niezacieralny znak w mej psychice i już dawny Besz nie powróci ale ona uparcie, nie nie więcej Besza, wszystko dobrze

albo mówi super jak zawsze delektuję się każdą literką, ale tych literków jest ZA MAŁO.

kurwa, czyli za krókie że. że leniwa jeste albo za mało twórcza, kreatywna pomysłowa. I ona myśli że ja nie wiem co ona myśli. A ja wiem że ona myśli, że jak ona mi tak napisze, to ja pomyślę że mnie to motywuje i się tak jeszcze bardziej postaram, i z tych wszystkich wpisów na blogu stworzę książkę i zarobie miliony a pozniej dogram audiobuka i z tego audiobuka też hajs będzie się trzepał gruby

I mnie tak wkuhwia ta jej wiara w moje możliwości!! Jak mnie to nerwowo rozstraja!
Normalnie to bym jej w ogóle nie słuchała, ale niestety wiem że ma rację i muszę. I teraz próbuję odnaleź swój zaginiony styl.

A ta moja recenzentka to nie jes jakaś byle kto. To jest słynna artystka Kasia Gierszewska-Widota, żona mojego pana z angielskiego ze studiów, Andrzeja. I ona jest bardzo twórcza i optymistyczna a 4 grudnia z tym mężem grają swój rewelacyjny koncert na Końcu Świata jako duet Katie&Me Meet Marlene, czyli stare piosenki Marleny Dietrich w nowych eksperymentalnych aranżacjach i jeszcze coś ponad to. Ja na to idę bo mi się będzie na pewno podobać. Wy też chodźcie. Po wszystkim mi doradzicie, czym mam się opierrać na opiniach tej piosenkarki jednej czy nie!

BOSKI KONCERT W PIĄTEK NA KŚ!

Pamiętajcie o pokojach!

- Wiedzą panie - mówił ojciec mój - że w starych mieszkaniach bywają pokoje, o których się zapomina. Nie odwiedzane miesiącami, więdną w opuszczeniu między starymi murami i zdarza się, że zasklepiają się w sobie, zarastają cegłą i, raz na zawsze stracone dla naszej pamięci, powoli tracą też swą egzystencję. Drzwi, prowadzące do nich z jakiegoś podestu tylnych schodów, mogą być tak długo przeoczane przez domowników, aż wrastają, wchodzą w ścianę, która zaciera ich ślad w fantastycznym rysunku pęknięć i rys.

Nie. Nie myślcie sobie, że autorką powyższej słownej ekwilibrystyki jestem ja. A gdzieżby tam, nie nie. Gdzie mi, zwykłej wieśniaczce ze wsi* do tych tam takich tych. 

Po prostu przypomniał mi się ten fragment Sklepów cynamonowych Schulza, gdy pomyślałam o leżącym odłogiem blogu. A kiedy już myśl ma uleciała ku Sklepom, siłą rozpędu przypomniało mi się kilka innych książek, do których dawno nie nie sięgałam, więc to niedopatrzenie postanowiłam niezwłocznie dopatrzeć. I tak proszę bardzo, znalazłam bardzo mądrą o życiu i głębi księgę zatytułowaną Gra życia, otwieram na stronie pierwszej lepszej i co widzę: 

Każda rzecz, której nie zaplanował Bóg, zostaje rozproszona, a w jej miejsce pojawia się Boska idea.

 No i właśnie. Po chwili pożałowałam tego głodu mądrości życiowych. I ja bym tu nie chciała dyskutować z Najwyższą Intelgencją, ale czy naprawdę musiała mi Ona (ta Inteligencja) (Najwyższa) rozproszyć ideę niezwykle przystojnego mężczyzny, o którego względy zabiegałam przez ostatnie miesiące? I co dalej? Dlaczego Boską ideą jest, abym w ten wieczór siedziała przy suszarce ze świeżo wypranym praniem z mózgiem zainfekowanym panoszącym się zapaleniem zatok i nie miała kogo poprosić o gorącą herbatę z tym całym miodem? To ma być sprawiedliwość, ja się zapytuję?

 W cudowny sposób odczuwam cudowną radość, która spływa na mnie i we mnie pozostaje. 

No, kuwa, bardzo, no. Żeby wzmóc działanie tej afirmacji i poczuć ją na własnej duszy, musiałam zadziałać od strony fizycznej i zeżreć PrincePolo XXL klasyczne! Tu się bez skutków ubocznych nie obejdzie!

 Odstawiam w najdalszy kąt zakurzonej biblioteki te mądrości, wracam normalnie do portali społecznościowych, bo to człowiek traci jakąś taką harmonię, szukając odpowiedzi, a nie znajdując pytań, czy jakoś. Albo se poczytam o mixed conditionals, bo to zawsze warto wiedzę ugruntować. (tudzież zdobyć, buuaaahahahaha!O.o) 


PS. Bo tam taką gwiazdkę: *  zrobiłam. Otóż, jeżeli ktoś z Czytelników trafił tu przypadkowo i myśli, że ja pisząc o sobie, ze jestem zwykłą wieśniczką ze wsi, mam na myśli coś złego o sobie albo o innych zwykłych wieśniaczkach ze wsi, to niech się lepiej palnie w czerep i ma się na baczności, bo to oznacza, że jego umysł staje się jak stare mieszkania. A jak wytrawni znawcy doskonale wiedzą, tapety muszą być w takich mieszkaniach już bardzo zużyte i znudzone nieustanną wędrówką po wszystkich kadencjach rytmów; nic dziwnego, że schodzą na manowce dalekich, ryzykownych rojeń. 

sobota, 28 listopada 2015

Old time rock and roll

Tak się zdarzyło, że miałam szczęście wygrać II edycję konkursu "Racibórz prozą zaczarowany".  Co kilka dni jeszcze (choć od finału minęło już kilka tygodni, prawie że trzy) ktoś pyta mnie, gdzie można przeczytać to opowiadanie. Ponieważ mi się nie do końca podoba, to, które wygrało, to informuję, że to jeszcze bardziej zwycięskie można poczytać sobie tu. ;)

Ale ostrzegam: szału nie ma.

Old time rock and roll 

Autor: Tadeusz

Tyle było chwil
Dla których nie znalazłam odpowiednich słów 

A przecież to, co nienazwane - gubi się 
To, czego język nie ocali, traci sens 
W tę stronę bezpowrotnie zbliża wprost do nieistnienia 
Zwinny mój język jest, posłuszny mi Pieści się słowem, stwarza Ciebie

Ocala cię
Ocala cię
Ocala cię


Fragment piosenki Anny Marii Jopek pt. To co nienazwane

1.
Miasto pachnie. Wiosną, latem, jesienią, zimą. Za każdym razem inaczej. Każdy jego zapach i pył, który unosi się w powietrzu zapada w pamięć komórek ciała. Czas pachnie. Pamięć.

To wszystko się dzieje na granicy dwóch powiatów. Na granicy dwóch województw. Na granicy dwóch światów, a różnych światów też są dwa rodzaje: bo to jest wyobraźnia i rzeczywistość oraz życie i śmierć, i choć to są zawsze dwa światy, a granica jest widoczna, to granica jest po to, żeby ją przekraczać, więc łącznikiem jest i, a nie kontra.

W jednym z powiatów dokonuje się udar, zapalenie płuc i śmierć, jako finał i akt transgresji. Nie powiemy, jaki to powiat i jakie miasto, żeby nie ciągnęła się za nimi mroczna sława. Drugim z miast jest Racibórz, który widzimy jako kipiącą życiem enklawę, ratującą przed rozpaczą i pustką żałoby, Racibórz z zakorkowanym rondem Solidarności, na którym właśnie stoi nasza bohaterka i czeka, aż dojedzie do kościoła świętego Mikołaja, by w strzelistej przestrzeni sakralnej wypuścić ku Bogu z prędkością światła błagalną modlitwę o siłę i spokój ducha. Każdą komórką młodego i energicznego ciała czuje, że coś się stanie.
Po prostu zauważyła to. Zauważyła to, że jej dziadek stał się stary kilka godzin wcześniej tego popołudnia gdzieś w środku tygodnia, na przełomie zimy i wiosny. To było jedno z tych nieprzyjemnych i niespodziewanych objawień, które trwają w czasie rzeczywistym mniej niż sekundę, a w człowieczej głowie w efekcie slow motion rozciągają się, zapętlają, migają i powtarzają jak w postmodernistycznym teledysku, z tą tylko różnicą, że jaskrawość kolorów z teledysku ustępuje miejsca siwiźnie przerzedzonych włosów, ogorzałej szarości niegdyś śniadej twarzy, blednącym, a swego czasu figlarnie niebieskim oczom, rozedrganym dłoniom, o których dynamice decyduje choroba Parkinsona i nierówno zapiętym guzikom na flanelowej koszuli w granatowo-błękitną kratę. To było jedno z tych objawień, które sieją spustoszenie w emocjach, zmieniają postrzeganie wszystkiego wokół, sprawiają, że przeszywa cię dojmująco zimny sztylet, a to, co możesz zrobić, to przyklęknąć przy fotelu, złapać go za zgrabiałą dłoń i powiedzieć czulej niż zwykle: - Cześć dziadziuś.
Jedynym pocieszeniem w tych trudnych momentach jest to, że wprost proporcjonalna do siły pozbawiającego złudzeń objawienia jest energia miłości, która z potężną mocą wypełnia cię i emanuje poza ciało. Wówczas cząsteczki powietrza drżą i tylko twój dotyk i spokojny głosmogą wyciszyć trzęsącą się rękę. Pocieszenie to jednak może okazać się za słabe i nie będzie w stanie zatrzymać załamującego się głosu i łez napływających do przed momentem zdziwionych oczu.

Trzeba zrobić manicure.
Miska. Woda. Gąbka. Mydło. Cytryna do wybielenia dłoni poszarzałych od tytoniu skrywanego po kieszeniach. 35-letni przybornik z narzędziami do paznokci Solingen Pferling. 9 palców, bo lewy kciuk odcięła kiedyś maszyna. Kojący dotyk, który na te kilka chwil potrafi wyprowadzić rękę z permanentnego rozedrgania.
Trzeba zrobić pedicure.
Świeża woda. Nie za gorąca. Namoczyć stopy 20 minut, a jeśli się uda to i dłużej. Do grubych paznokci wziąć najcieńsze nożyczki. Tylko one z precyzją potrafią wydobyć pożądany kształt i długość. Jedna noga, ręcznik, druga noga. Podnieść, wyciągnąć, przełożyć.
Wylać wodę. Włożyć skarpetki. Wypić herbatę. Wsiąść w auto i odjechać szybko z miasta naznaczonego zmianą do miasta - enklawy. Normalnie to jeszcze się rozmawia o ważnych życiowych sprawach, obiedzie, pracy i tym, co teraz na ogrodzie. Ale moment epifanii rządzi się swoimi prawami i zmienia znany rytm spotkania.

Miasto dźwięczy w uszach. O każdej porze dnia inaczej. Sznurem samochodów, piskiem dzieci, szumem wiatru, nocną ciszą, gwizdem pociągów, szeptanym odliczaniem godzin wybijanych na kościelnej wieży przez bezdomnego wspartego na starym rowerze, obładowanym brudnymi torbami. – Dwa. Trzy, Cztery. Pięć. Czas do domu.

I właśnie teraz nasza bohaterka, która ma na imię Alicja, po tym, jak przeszła wstrząsające dla niej wtajemniczenie, gdzie koniec życia nie szepcze, a spogląda na ciebie oczyma dziadka, stoi w korku przed rondem Solidarności na wysokości cmentarza. Na wysokości szpitala. Na wysokości sklepu ze stylowymi meblami i z nowym, ogromnym czerwonym szyldem „Artantyk wystrój wnętrz”. W takim właśnie, o ironio, a nie innym korku.
Dlaczego te auta jadą tak powoli, myśli, dlaczego nie mogę przestać widzieć jego nagle postarzałej twarzy…

Na rondzie 3 zjazd, na Opole. Auto zostawia na parkingu pralni i śpieszy do świątyni. W chłodzie strzelistego kościoła świętego Mikołaja, dziewczyna postanawia spędzić popołudnie, skoro Góra postanowiła otworzyć jej oczy, niech teraz uspokoi przerażoną duszę. Niespokojna myśl szybko biegnie do nieba. Boże, który jesteś, daj mi siłę, żebym mogła mu pomóc, gdy skończy się jego czas. Daj mi go złapać za rękę, szepcze Alicja z bijącym sercem, szukając w głowie jeszcze jakiejś oficjalnej modlitwy, żeby mieć pewność, że wszystko odbywa się po bożemu. Aniele Boży, stróżu jego, ty zawsze przy nim stój… To jest dobry kościół, myśli z uśmiechem dziewczyna.
A teraz trzeba wziąć oddech, zetknąć się dla równowagi z młodą kipiącą krwią, skontrastować doświadczone przemijanie z pełnią rozkwitu i siłą młodości, więc Alicja wstaje z klęczek i będzie jechać na miasto do koleżanki, mądrej wspaniałej i dobrze gotującej zupę dyniową z imbirem.
I kiedy przejeżdżając powoli rondo, obserwuje rytm miasta, kobiety z siatkami zakupów, grupki przyjaciół w ogródku piwnym, kiedy Alicja już w głowie planuje, że rano pójdzie na fitness, a później spacerować będzie po lesie w Oborze, podstępny i cyniczny los zatrzymuje jej auto na pasach, aby przepuściła starego mężczyznę w znoszonych ubraniach, miejscowego pijaczynę, co chodzi i zaczepia, żeby mu dać złotówkę, to popilnuje auta na parkingu przy Biedronce. Najwyraźniej jest już po pracy, stwierdza w duchu dziewczyna i znowu jej myśl znów na chwilę ulatuje niespokojnie za granicę skąpanego wieczornym słońcem miasta. I dojeżdża, i siedzi z Grażyną, je tę zupę i rozmawia. – Co u ciebie w tych dniach? – A nic. Dziadek mi się zestarzał.

2.
Dyscyplina wewnętrzna. Bądź tu i teraz. Z ogromnego kuchennego okna w starym domu, który zalany był po sufit w pamiętnym dziewięćdziesiątym siódmym, Alicja myjąc garnki, obserwuje stały obraz. Po lewej stary browar i stary zamek dostojnie dotrzymują jej towarzystwa. Na wprost brama na stadion. Daszki osłaniające sprzęty siłowni pod chmurką. Dachy domów osłonięte parkowymi drzewami z konarami i liśćmi wyznaczającymi rytm pór roku, cierpliwymi świadkami nieustającego przemijania. Korony drzew niezmiennie górują nad przechodniami, którzy pojedynczo lub w grupach codziennie przemierzają tę trasę. Szybko, powoli. Mając konkretny cel lub tylko spacerując, żeby spacerować. 40-letnia kobieta w granatowym płaszczu z naręczem czerwonych róż. Autobus z bandą roześmianych dzieci, które przyjechały do aquaparku. Młoda piękna mama z dwuletnim synem, który rozpromieniony obserwuje popisy nastolatków w skateparku. – Dzieci! – cieszy się chłopiec i wskazując palcem małej dłoni na chłopców. Uśmiechnięta matka głaszcze go po głowie. Korony drzew szumią. Z kościoła Jana Chrzciciela rozlega się znana melodia. I kiedy Alicja tak myje gary, wpatrując się z pokorą w okienny krajobraz, dzwoni telefon. Mama. Alicja już wie, i drzewa też wiedzą, że zaraz przyjdą złe wiadomości zza granicy enklawy.
- Dziadek miał udar, mówi mama. - I ten lekarz powiedział, że udar się dokonał.
Alicja patrzy na wierzchołki drzew. Spokojnie zakręca wodę. Trzeba opuścić słoneczne miasto.
Myśli przeżerające.
Zawsze wiem, kiedy nadchodzi śmierć w mojej rodzinie, myśli dziewczyna. Kiedy ciało dozna takiego wstrząsu, że choć podejmie jeszcze rozpaczliwą walkę, wspartą siłą woli i charakteru, to wysiłki te będą nadaremne. Za pierwszym razem, gdy umierała babcia, była zaskoczona. Tymi pleśniawkami na języku, spuchniętymi rękoma, zniekształcającą się twarzą. Teraz będzie tak samo, myśli, jestem na to gotowa. Jak lekarz wam kiedyś powie: udar się dokonał, to wiedzcie, że to koniec jest, amen, ament, kaplica. U starszych ludzi wywiązuje się jeszcze wówczas mordercze zapalenie płuc. Śmierć następuje po około dwóch, trzech tygodniach. Alicja bardzo dobrze zna tę medycynę. Wszystkie te miasta ze swoimi szpitalami, oiomami, salami wzmożonego nadzoru, gdzie pomiędzy butelczynami wypełnionymi pozornie ozdrawiającymi płynami, strzykawkami, igłami, rozdzielnikami leków, kartami wypisu zwłok do kostnicy, monitorami, na których wyświetlają się kolorowe kreski i tajemnicze cyfry, będące bardziej wyrazistym świadectwem istnienia i życia niż samo ciało leżące pod szpitalną kołdrą, wszystko to ją nauczyło rytmu gasnącej starości, nierównego, wypikanego monitorkiem z zielonymi i czerwonymi wykresami i cyframi, które przy rytmie serca pokazują bezsensownie 41, 36, 0, 21.

3.

To wszystko dzieję się bardzo szybko. Ani wódka w zamkowym parku wypita ani zachód słońca na ocickich polach nie koją bólu. Alicja szuka rozpaczliwie dawnego rytmu codzienności, w porannym programie lokalnego radia, w treningu na siłowni pod chmurką. Te trzy tygodnie nie są przyjemne dla oka i dla serca. Życie w kontraście dwóch powiatów. Codziennie jedzie tam. Do szpitala.
Się tak siedzi. Się tak żegna, tak patrzy, te łzy tak płyną. Tak jeszcze ten dziadek umie nawet mówić w czwartek, nawet jeszcze dość wyraźnie. I mówi, Alicjo, dziękuję ci, jesteś wspaniałą wnuczką. I go tak obejmuje za głowę i mówi przez te łzy, dziadziuś to ty jesteś wspaniałym dziadkiem i to ja ci dziękuję.. I tak się siedzi i się patrzy na siebie.
A później jedzie szybko, chodź drogę widać niewyraźnie, bo oczy puchną i puchną i dopiero za tabliczką z napisem „Racibórz” słońce świeci jaśniej, bicie serca zwalnia. I to jest Racibórz, miasto bezpieczne, miasto życia, miasto przyjaciół i rytmicznych wygibasów na zajęciach fitness. W parku jedzie rowerem, na dziedzińcu zamku przysiada na studni. Rodzice z dziećmi, wycieczki szkolne. Życie. Życie. Kamień z serca.
W zaciszu pokoju pozostaje modlić się i pisać nieudolne wiersze.
Ta ręka co drży
Jeszcze na pościeli
Półprzymknięte oko
W najintymniejszej chwili
Z pokornym uśmiechem
W którym łamie się miłość
I ból
Sala wzmożonego nadzoru
Portal do wieczności Cewnik rura monitor
Trzeba bezradnie czekać
Aż przejście się dokona
Cicho i boleśnie


4.
W piątek Alicja zjada powoli śniadanie, patrząc w kuchenne okno, wsłuchując się w melodię, którą niezmiennie wygrywa wieża kościoła. Wyjść na ogród, zaczerpnąć w piersi zapach rosy letniego poranka, dźwięk ogrodowej ciszy, wysłać w kierunku nieba prośbę o błogosławieństwo. Trzeba jechać, mówi do drzew za bramą OSiR-u. Drzewa nic nie mówią.
No i przyjeżdża do innego miasta, do tego szpitala tam, i patrzy i ten dziadek już nie mówi, nie połyka, bo następują jakieś mikroudary. I chce coś powiedzieć, ale nie umie, ale jeszcze walczy, i to zapalenie płuc się pogłębia, paraliż się pogłębia, już się nie rusza, już nie mówi nic i te oczy, które już wiedzą, że zgasną, i ta miłość wdzięczność i ból w odchodzącej pokorze i wstyd, że nie umie odegnać tej śmierci, a jest jej dziadkiem i to wszystko jest w jednym spojrzeniu. I to jedno spojrzenie trwa około dwóch sekund, no strasznie strasznie strasznie długo i kiedy ona już ostatkiem sił wychodzi, bo nie chce widzieć tej agonii wie, że musi to wszystko jakoś zrównoważyć.
I szybko tym starym autem. W spazmatycznym łkaniu. Byle tylko dotrzeć za granicę, którą wyznacza tablica. Rondo, na szczęście puste, Londzina, Wojska Polskiego, dalej jeszcze, schodami w górę, i wbija się ustami w usta mężczyzny, łapczywie spijając z nich jego młodość, zapadając w żar ramion, jędrność ciała, uścisk dłoni, siłę bioder i nikt, absolutnie nikt się nie domyśla, że w jednym z mieszkań spółdzielni mieszkaniowej dwoje kochanków z bezwstydną rozpaczą próbuje zbuntować się przeciw śmierci. I kiedy rano budzi się splątana w jędrne nogi, otwiera oczy i zatapia się w spojrzeniu jego brązowych oczu, pamięć płata okrutnego figla i zaciera zastany obraz. Figlarność oczu mężczyzny zastępują tamte oczy. Oczy ukochanego dziadka. I już ma ten obraz. Już ma go tu na zawsze. W bibliotece to widzi, na remontowanej drodze to widzi, z okna kuchennego to widzi. Już nie jeździ za granicę. Wszystko jest tu. Akty miłosne i milczenie w kościele. Fitness i pisanie wierszy. Samochody w równym rzędzie ustawione na parkingu z czwartego piętra. Największym wsparciem są drzewa w Parku Zamkowym. Milczące i poddające się rytmowi wiatru.
Złowieszcze, telefoniczne relacje zza granicy.
Że go oddali do domu, że przyjeżdża to pieprzone pogotowie i zabierają go jeszcze raz i traci zmysły i tak bardzo cierpi, a pielęgniarki mówią niestety dziś jeszcze nie umrze ma za silne serce. A potem drugiego lipca dzwoni mama i mówi dziadek zmarł za dwadzieścia piąta.

- Dziadek zmarł za dwadzieścia piąta, mówi Alicja do trzynastoletniej bratanicy, która odwiedza ją wielkim domu naprzeciw stadionu.
- O – mówi dziewczyna. – To co teraz? – Nic, zbieraj się, zawiozę cię do domu – odpowiada Alicja.
Porządek dnia, o którym co piętnaście minut przypomina melodia z kościoła Jana Chrzciciela. Rozkład zajęć fitness clubu. Drzewa. Dachy. Zamek. Ogród. Browar. Ludzie.

De profundis clamavi ad Te, Domine
I wiem, że nie na próżno wołam
A niemy krzyk rozdziera powietrze wokół
Jak wczesnośredniowieczny miecz
Rozjuszonego wojownika

poniedziałek, 28 września 2015

Hołd ku czci mego TIKA na zakończenie współpracy

Szanowni Państwo, ten post na pewno wywoła huragan emocji w sercach wielu wspaniałych i wiernych Czytelników naszego nieregularnego bloga. 

Kolejny raz poruszony na wirtualnych łamach temat trudny - temat rozstania. Po dwunastu latach wspólnych podróży i przeżyć, po wielu przebytych razem kilometrach, awariach akumulatora, rozrusznika, modułu. aparatu zapłonowego i czego tam jeszcze -moje Tico zostało sprzedane!!!! <POTĘŻNY SZLOCH>

I KEEP THE MEMORY OF YOU AND ME INSIDE!


Było niezastąpioną przechowalnią bagażu,który nie wiadomo gdzie podziać, doskonałym i mimo sporadycznie zdarzających się problemów technicznych niezastąpionym środkiem lokomocji, oazą refleksji oraz rozmów o życiu, związkach, książkach i nowych trendach w stylizacji paznokci, jeździliśmy razem do wielu prac, do wielu przyjaciół, do konających w szpitalach członków rodziny i nie wiem, może nawet bym tego tak bardzo nie przeżywała, ale ci wszyscy ludzie na mieście... 

-Beszu, naprawdę nie masz już beszowozu? - Beszu, już nie będziesz pomykać swoim fioletowym pomykaczem? - Beszu, zawsze widziałam twoje auto z mojego okna załadowane tymi wszystkimi pudełkami i to było wiadomo, że jesteś , i taka szajba luz... a teraz masz to poważne auto.. i wszystko jest bez sensu... - te i dziesiątki innych Waszych pytań oraz smutne oczy pozwoliły mi zrozumieć, że moje niepozorne blaszane auteczko z drzwiami nieotwierającymi się od strony kierowcy po interwencji niejakiego Jakuba T. i jego kolegów, było nie tylko takim sobie pojazdem, ale integralną częścią raciborskiego krajobrazu.

Tiko moje kochane i cudowne rocznik 1997, silnik 0,8 l, goodbye my friend!

Pamiętaj, że cokolwiek by się nie działo, na zawsze pozostaniesz w moim sercu jako mój pierwszy, niezniszczalny samochód!

I wierzę, że twój nowy właściciel, który odkupił cię za 500 złotych, będzie się o ciebie troszczył i tankował tak, że nie zatrze silnika, jak robili to... robili to... no jak ja to robiłam, no.

Kocham cię na zawsze! Dzięki tobie wiem, co to akumulator, klemy i prostownik! Dla mnie pozostaniesz nieśmiertelne! I tobie dedykuję ten jedyny w swoim rodzaju utwór:



wtorek, 8 września 2015

Czy tego chcesz, czy nie - świat zmieni się

Dobry wieczór...

wróć. coś działo się i podziało się

bez tej piosenki w tle nie czytaj dalej.

Serdecznie dziękuję Aleksandrze Harz i Katarzynie Krawiec za cudowny wieczór, a pewnemu chłopaczkowi, którego spotkałam w Kietrzu, za beznadziejny poranek, który pozwolił mi docenić wartość chwil przepełnionych szczęściem, dobrą energią i zrozumieniem.

Kilka obserwacji, nim zasnę.

O co chodzi z tymi emigranto-imigrantami, że tyle ich na fejsie? Takiej propagandy (zarówno w kierunku pro jak i przeciwnym) dawno nie widziałam, co oznacza tylko jedno - czy tego chcesz czy nie świat zmieni się.

W kinie byłam na przedpremierowym pokazie filmu "Everest". No już zostałam do końca te dwie godziny, chociaż zdenerwowałam się tam po wielokroć jak i Ala na tych typów, co w tym filmie na własne życzenie zginęli apoteotycznie (apoteotycznie - od apoteoza, ale autorka choć czuje, to nie do końca jest pewna co miała na myśli) -

Moi rodzice po filmie mnie wzruszyli swoim telefonem i decyzją i radosną euforią, którą w głosie miała moja mama mówiąc o dużej finansowej szarpocie, której me istnienie jest przyczyną. Long live my parents! ich decyzja oznacza jedno - świat zmieni się.

Czasem wieczorem zasyspiam czując na udach i biodrach mych ciężar śpiącej, silnej i zgrabnej męskiej nogi. Dziś akurat nie, i ta lekkość bytu jest doprawdy nieznośna. Rośnie we mnie spokojna pewność, że świat zmieni się.














wtorek, 1 września 2015

Dla Czytelników o mocnych nerwach

Dzień dobry... :)

Ostatni raz napisałam tu post (gdyż ten miniblog meganieregularny stracił swą współautorkę Bonk Małgorzatę lata już temu) 25 czerwca. Ale to nie znaczy, że tu nie zaglądałam.

Zaglądałam tu bardzo często i chciałam napisać i zdradzę Wam teraz tytuły postów, które nigdy nie ujrzały światła dziennego, a wciąż figurują w wersjach roboczych:

Every death you take (o przeżywaniu śmierci)

Mam 15 minut (o tym, że miałam 15 minut)

Apetyt rośnie w miarę jedzenia (albo o jedzeniu albo o miłości miało być)

Taka niedziela w sobotę (to na pewno z 15 sierpnia, świeta Wojska Polskiego albo Matki Boskiej Zielnej - bo to jest bardzo otwary blog)

The journey continues (o byciu po śmierci)

Jadę do Warszawy (o tym, że jadę do Warszawy na ślub i będę spała sama w hotelu Gromada)

Miałam ambitne plany je napisać, ale jakoś tak po kilku słowach widziałam... nic.  Nawet były pytania od wiernych fanek (tu serdecznie pozdrawiam Annę Obuchowską) Kamila, Kamila, kiedy coś napiszesz, Kamila, jak tam twój talent, Kamila, pokazać ci jak się używa klawiatury i tego typu.

Ale smutek zagościł w mym sercu i smutek objawił się ciszą. Powodem smutku była śmierć mojego dziadka, który tak jak babcia ma Stefanka dostał takiego udaru, który się dokonał. Jak lekarz Wam kiedyś powie: udar się dokonał, to wiedzcie, że to koniec jest, amen, ament, kaplica. U starszych ludzi wywiązuje się jeszcze wówczas mordercze zapalenie płuc. Śmierć następuje po około dwóch, trzech tygodniach.

Te trzy tygodnie nie są przyjemne dla oka i dla serca. Jaki pożytek zatem z obserwacji umierania, pytacie z ciekawością. Nie wiem jaki, odpowiem, Chyba żadnego. Się tak siedzi. Się tak żegna, tak patrzy, te łzy tak płyną. Tak jeszcze ten dziadek umie nawet mówić w czwartek, nawet jeszcze dość wyraźnie. I mówi, Kamilko dziękuję Ci, jesteś wspaniałą wnuczką. I ja go tak obejmuję za głowę i mówię przez te łzy, dziadziuś to  ty jesteś wspaniałym dziadkiem i to ja ci dziękuję.. I tak się siedzi i się patrzy na siebie.

A potem w piątek przyjeżdżasz i ten dziadek już nie mówi, nie połyka bo następują jakieś mikroudary. I chce coś powiedzieć, ale nie umie, ale jeszcze walczy, a później go wywalają z tego szpitala, i to zapalenie płuc się pogłębia, paraliż się pogłębia, już się nie rusza już nie mówi nić i te oczy, które już wiedzą, że zgasną, i ta miłość wdzięczność i ból w odchodzącej pokorze i wstyd że nie umie odegnać tej śmierci a jest moim dziadkiem i to wszystko jest w jednym spojrzeniu.

A później przyjeżdża to pieprzone pogotowie i zabierają go jeszcze raz i traci zmysły i tak bardzo cierpi a pielęgniarki mówią niestety dziś jeszcze nie umrze ma za silne serce

A potem drugiego lipca dzwoni mama i mówi dziadek zmarł za dwadzieścia piąta

i to jest tak strasznie smutne

i to jest tak strasznie smutne że brak ci słów

i przez dwa miesiące nie umiesz napisać bloga





poniedziałek, 4 maja 2015

Baby to wszystko przeżywają, albo omne animal triste post coitum

Właściwie miałam to wszystko pakować przed przeprowadzką.

Ale odebrałam serię telefonów od przyjaciółek i zauważyłam, że motywem przewodnim w każdym z czterech przypadków byli mężczyźni, więc odłożyłam teraz te wszystkie ręczniki i usiadłam przy komputerze bo mnie wena wziena.

A może raczej refleksja. Panowie, bądźcie dla nas dobrzy na wiosnę, bo wasza lekkość bytu dla kobiecych dusz jest doprawdy nieznośna, tak to widzę!

Niepokojąco rozluźniające się obyczaje sprawiają, że te wszystkie mężczyzny to już sobie myślą, że mogą z kobietami robić, co chcą.

I proszę, jeden się umawia naraz z czterema, myśląc że kłamstwo ma długie nogi. Bo i ma, dopóki szczwany delikwent przez pomyłkę smsa z wyznaniem pożądania seksualnego nie wyśle do Gosi podpisując "....ciebie Kasiu".  No to Gosia się za przeproszeniem mocno denerwuje, zrywa natychmiast tę znajomość, ale cała roztrzęsiona za telefon chwyta i dzwoni do mnie! No i wspólnie przez piętnaście minut dochodzimy li i jedynie do wniosku, że kawał dziada plus szybka psychoterapia, co mnie trochę wysiłku jednak kosztuje wznieść się na wyżyny tej domorosłej psychologii podpartej księgami mędrców i doświadczeniem!

A drugi z kolei spędzi namiętną jedną noc przeplataną dobrym jedzeniem i bardzo wysokim uniesieniem, obieca obieca drugą i się nic nie odezwie! I ta dajmy na to Krystyna cała też rozczarowana bo nie musiał się od razu z nią żenić ale jakoś tak powiedzieć, że wyjeżdżam do Pragi na dłużej i nie wrócę! Może jakoś należy określić jasno warunki? No nie wiem, umowę spisać, że jeden raz, a później daję nogę za granicę, albo już się chłopie opanuj i za tę granicę jedź i tam sobie poużywaj w odpowiedniej dla tego instytucji, bo takie na rynku funkcjonują!

Trzeci z kolei na smsa nie odpisze. No niby nic, ale co to za szacunek?! Jak już żeś się chłopie wpakował do łóżka, to weźże przynajmniej łaskawie odpisz co tu i tam, bo jednak jak już zdobyłeś na tyle zaufania kobiecego, że pozwala ci zgłębić jej głębiny, to postaraj się być dżentelmenem także post factum, aby nie powiedzieć post coitum!

Czwarty telefon to nawet natchnął mnie jakimś takim smutnym optymizmem, bo mi Marylka mówi cztery miesiące po rozstaniu, że zrozumiała, że to był błąd i czuje ulgę, spokój czuje i generalnie czuje, że bez chłopa nadal jest całością i sama sobie drugą połówką!

No balsam dla duszy, ale cztery miesiące cierpienia jej i moich zeżartych nerwów, we wspomnieniach, świadomości, podświadomości, ba! nieświadomości!, gdzieś w komórkach macierzystych już się odłożyły. A on tymczasem z zadziwiającą łatwością trzy inne już zbałamucił. Bo dla chłopa zda się, że koniec związku to koniec a dla kobiety... łohoooo! To dopiero początek! Analiz, nadziei, powolnego uświadamiania sobie, że to zamknięte, ale może jednak że nie. No i ten potworny ból fantomowy na początku! Boli mnie chłopak, którego już nie ma!

Panowie, do jasnej Anielki,zwracam się z uprzejmą prośbą, abyście sobie mniej lekceważyli kobiece serca i dusze. Może we dzisiejszych czasach kobietę zdobyć nieco łatwiej, ale to nie znaczy, że można ją tak po prostu wziąć i rzucić jak niedopałek papierosa, choć kobiety łatwo w namiętnościach się spalają.

Trzeba być odpowiedzialnym za to, co się oswoiło, głosi stara mądrość literacka. Więc panowie, bądźcie, na Boga, odpowiedzialni, bo wasza niefrasobliwość nas kobiety kosztuje mnóstwo nerwów, mnóstwo pieniędzy za późniejsze długie terapeutyczne rozmowy telefoniczne, a mnie dodatkowo dużo czasu na te rozmowy i blogowe upomnienia, a przecież miałam pakować stosy rzeczy przed przeprowadzką!

A wy baby - szanujcie się. Bo orgazm fajnie fajnie, mała śmierć, ale żeby ona potem do wielkiej śmierci duszy was nie prowadziła.

Błogosławię Was wszystkich kochani. i wracam do tych ręczników. Dziś będę żyła. Całą noc.

czwartek, 23 kwietnia 2015

O tym, że systematyczność to klucz do sukcesu

Dzień dobry! <big badda boom!>

Naprawdę z przyjemnością witam się z Państwem i serdecznie wszystkich zachęcam do lektury niniejszego postu. Gros z pewnością będzie żałować po lekturze, twierdząc, że mogli spożytkować ten czas jakoś konstruktywniej, na przykład pastując buty albo obierając ziemniaki, ale kto nie spróbuje, ten nie będzie wiedział.

Dlaczego warto kontynuować lekturę? Choćby dlatego, że postanowiłam zrobić coś w zupełnie nie swoim stylu: przestrzegać interpunkcji, struktur gramatycznych, wielkich i małych liter oraz wszelkich innych form poprawności stylistycznej i jakiej tam jeszcze (nie martwcie się, tylko przez 3 pierwsze akapity!). Człowiek ze wstydem po wielu tygodniach nieobecności zasiada twarzą w twarz z blogiem, a za twarzą bloga przecież z twarzami tysięcy wygłodniałych postów fanów to i wstydzi się bardzo grzechu zaniedbania, którego się dopuścił i wstyd ten choćby poprawną gramatyką zatrzeć próbuje, na rozgrzeszenie jednocześnie licząc...

Państwo tak się zastanawiają co z tym blogiem, co z tym blogiem. Ano leży odłogiem, między innymi dlatego, że zajęłam się bardziej pracą zawodową, gazetę stworzyłam w Kietrzu, pod tytułem "Moja Gmina" (we współpracy ze wspaniałymi koleżankami z referatu, z Marceliną skądś inąd i pod czujnym okiem kierownika ;)), dzieci czasem uczę angielskiego oraz chodzę i przyglądam się światu. Roboty jest, jak widać, dość i to jest na tyle czasochłonne, że brak mi później już tej takiej .... siły... motywacji... weny... ot, i cała kałabania. No ale już nadrabiam, no no.

CZWARTY AKAPIT!

Bo już mnie te normy dusić zaczęły już spomiędzy palców powykrzywiane lepsze formy znaczenia sensy ukryte wyciekać wypuszczać pędy zaczęły już słowa chcą mówić chcą znaczyć inaczej

A chodzi też o to że ja mam taką koleżankę Krystynę i ona do mnie dzwoni i mówi ty normalnie rzuciłam go tego darmozjada już nie będzie mi truł i poznałam takiego innego wiesz fajniejszego i teraz cały czas słucham takiej piosenki kenajlej bajorsajd

a ja mówię czekaj czekaj tej piosenki?

tej ło

a ona mówi nonono!! tej tej! znasz??

a ja mówię no znam stara też mi się podoba fajna jest mogłabym przy niej i też słucham na okrągło ciągle jak durna cały czas se włączam dziesięc razy dziennie

a krystyna mówi nooooo

potem jeszcze powiedziała żebym na razie nikomu nie mówiła że rzuciła tego darmozjada, co jej solennie przyrzekłam i się rozłączyłyśmy z jakiegoś powodu

jaki z tego wniosek?

że darmozjadów trzeba rzucać to raz

że dziewczyny lubią leżeć przy czyimś boku to dwa

że piosenka jest dobra na wszystko a systematyczne jej słuchanie buduje coraz lepsze samopoczucie

the feeling is overwhelming it's much too strong

gdybym mogła jeszcze coś dodać tak całkiem odsłaniając duszę choć boję się bo mniej słów mniej szkód to powiedziałabym że bardzo tęsknię za moją babcią Stefcią tą co umarła na starość na udar który w pełni się dokonał

analizując tę pełnię dokonań udaru ogromnymi pokładami pokory o którą nikt mnie nie podejrzewa a jednak ona jest przyjmuję tę pełnię narzuconą mi z nieba zgadzam się na nieobecność fizyczną na to że tylko w modlitwie w mistycznym zetknięciu się spotkamy że we śnie się do mnie uśmiechnie jasnymi oczyma ale potęgą swej miłości i dobra z góry poprowadzi

już muszę to kończyć bo choć czuję spokój it's much too strong

Jedyne, co jeszcze mogę dodać, to to, że cenię rzemieślników. Uwielbiam rzemieślników. I że dziękuję Marcinowi z telewizji, że określił mnie tym epitetem, bo choć zaniedbuję swe rzemiosło, na nim jeszcze więcej mej nieustannie rozpraszającej się na mnogości cudów życia uwagi skupię.






















czwartek, 19 lutego 2015

Budzić na wypadek wojny

SOuNdtRaCk:

Svefn-g-englar


Jakoś w roku 1990, gdy miałam lat 6 a mój brat 3, przeprowadzili się nasi rodzice z nami z kawalerki do 3-pokojowego mieszkania. Choć pamięć potrafi płatać różne figle i moja na pewno też to robi kilka wspomnień z tego czasu jest wciąż żywych w mojej głowie. Pamiętam na przykład, że do tego nowego mieszkania przychodzili goście, wśród nich moi dziadkowie i wspólnie oglądaliśmy Dynastię. Pamiętam, że leciały już wówczas reklamowe bloki i kiedy podczas jednego z nich zapytałam swej rodzicielki: "Mamo, a co to jest PODPASKI?", najpierw zapadła głucha cisza, a później doszło do wybuchu śmiechu, który ucięła moja mama krótkim: "Będziesz starsza, to się dowiesz". Miała rację.

Pamiętam, również że z babcią odmawiałam paciorek. Nie pamiętam natomiast co leciało w Dzienniku Telewizyjnym, ale wiem, że musiało to być coś strasznego, bo kiedy połowa rodziny w orszaku odprowadzała mnie do mego własnego, pełnego pięknych zabawek i dużych lalek pokoiku, każdy z uczestników: babcia, babcia druga, mama, dziadek, wujek i tato musieli kolejno obiecać mi, że spełnią moją prośbę, która brzmiała: "Przyrzeknij, że jak będzie wojna, to mnie obudzisz". i Choć każdy z nich ochoczo obiecywał, głaszcząc przy tym po głowie i uśmiechając się, najprawdopodobniej nie do końca wzbudzali moje zaufanie, bo śniło mi się później, że ukrywam się z moimi koleżankami w piwnicach bloku, przemieszczamy się potajemnie sekretnymi przejściami znanymi tylko nam pomiędzy blokami, ba! pomiędzy podwórkami, w asyście owczarków niemieckich, które nie wiadomo już wrogiem były czy przyjacielem.

Nie wiem, jakiej wojny mogłam się wówczas obawiać. Coś musiało być. To wspomnienie wróciło do mne nagle, dziś, podczas korepetycji z angielskiego z panią Wandzią. Pani Wandzia jest ekstra, i to potwierdzają wszyscy  na mieście. Nie jest żadną popierdółką i dziś gdy robiła placki ziemniaczane (I make potatoe pancakes, would you want, Kamila?), napomknęła o tym, że ziemniaki trza już w piwnicach na wojnę (potatoes for war) szykować. "Kamila, przepowiednie fatimskie znasz, sama mówiłaś, że Putin ci się śnił, masz jeszcze jakieś wątpliwości, że idzie wojna?" Przy tak postawionej sprawie przestałam wątpliwości mieć jakiekolwiek. Po wszystkim przyszlam do domu i powiedziałam do taty: tato ja się boję wojny, a on powiedział: budzić na wypadek wojny, tak się kiedyś mówiło. (Coś musiało być w moich dziecięcych lękach, jakaś hiperdojrzałość, intuicja, głęboki instynkt samozachowawczy), po czym powiedział, że nie ma co się bać, i że z tymi ziemniakami to już gruba przesada.

Kiedy podzieliłam się moimi obawami w smsie z Krzysiem, totalnie to olał. Wojtek napisał, że mnie obroni, Radek, że ciocia Angela wcieli Opolszczyznę do Niemiec i będzie nam łatwiej, a Odys, że to wszystko to makiawelizm
ukrainę podzielą i się skończy
nie ma szans wejść na Łotwę, Estonię
tam Euro przyjęli
nawet
Polska tym bardziej niemożliwa do zaatakowania

niby tak pocieszali, pocieszali ale czy ich słowa mogą się równać z profetycznym ostrzeżeniem Pani Wandzi? ("What time is it Kamila? It's sex o'clock!")

Moj strach przed wojną jest wielopoziomowy. W związku z mą żalosną sytuacją, życiową - mam pytanie: czy jeśli nie mam ubezpieczenia z powodu mania w pracy umowy o dzieło, to w razie postrzelenia przyjmą mnie do szpitala polowego za darmo? i Czy ktoś będzie w stanie podzielić się ze mną ziemniakami z piwnicy, gdyż ja w ciągu mej hucznej kariery zawodowej nie za dużo uzbierałam, nawet ziemniaków? i Czy skoro jeste taka naprawdę super ekstra świetna uda mi się w końcu znaleźć robotę, w której pracodawca do kuhwy z nędzą wsią, niechętnie ale jednak opłaci zus? tak, no kuhwa - w razie W.

dziękuję za uwagę.

Informuję, ze sama rozpoczęłam intensywne poszukiwania. Obudziłam się. Na wypadek wojny.

czwartek, 12 lutego 2015

Rozwiązanie konkursu, wyniki, podziękowania, zapowiedzi

Dzień dobry Państwu!

Z przyjemnością informuję, że konkurs z tajemniczym, acz zabawnym cytatem został rozwiązany!

Zanim podam wyniki, pragnę serdecznie podziękować wszystkim pięciu osobom, które wzięły w nim udział. Co prawda, żadna z tych osób nie zrozumiała jasno określonych zasad, ale ważne, że zareagowali (podkreślam - cała piątka!), chcieli wygrać, próbowali....

Przechodząc ostatecznie do wyników, niniejszym oświadczam, że jedyną osobą, która udzieliła poprawnej odpowiedzi, była Kasia Kasowska. Ona jednak od razu zrzekła się nagrody na rzecz wychowywania syna własnego.

Werdykt brzmi, jak poniżej:

Zwyciężczyniami ogłoszonego na blogu lajfstertejntended konkursu zostają niniejszym: użytkowniczka fejsbuka Mar Tyna oraz użytkowniczka fejsbuka Aneta Gorlach! Chociaż żadna z pań nie odgadła zagadki, bo prawidłowa odpowiedź to KAŚKA GJERSZESKA, jednak jury zdecydowało się wręczyć im laury zwycięstwa, bo wykazały się największą inwencją twórczą, determinacją w dążeniu do zdobycia nagrody oraz mniej więcej, a bardziej więcej niż mniej zrozumiały przedstawione - tu się powtórzę: JASNO OKREŚLONE - zasady!

odbiór bezcennej nagrody, jaką jest kawa ze mną oraz autorką cytatu, będzie miał miejsce w najbliższym, pasującym wszystkim osobom dramatu, tfu! konkursu! terminie.

Jeszcze raz serdecznie dziękuję i postanawiam się poprawić.

Kolejny konkurs już wkrótce i od razu nieśmiało, ale też nieskromnie wyznam - liczę na dziesięciu co najmniej uczestników, a nagrody będą nawet jeszcze i cenniejsze!

środa, 4 lutego 2015

Kolano i konkurs

Mój szanowny sąsiad, uznany na świecie zapaśnik Dawid, kilka miesięcy temu musiał przerwać karierę sportową z powodu poważnej kontuzji kolana. Do kariery jeszcze wróci, bo to mężczyzna silny, zdeterminowany, a przy tym niezwykle uprzejmy i uważny. Jednak nie o walorach ducha sąsiada chciałam pisać, a o kolanie. Nie jego też, a moim. I krętych ścieżkach potęgi umysłu.

Ostatnimi czasy, często spotykając Dawida na oficjalnych uroczystościach albo mijając go na klatce schodowej lub odśnieżającego samochód, dostrzegłam, że bardzo szybko powraca do formy, bo juź chodzi, już bez kul, już bez utykania. Potem w moim krnąbrnym umyśle zaczęły pojawiać się myśli o kolanach jako części ciała, która jest wrażliwa i może sprawić wiele kłopotów. Co stało się dalej?

12 dni temu w piątek wchodząc po pracy po schodach do bratanka mego na tych schodach wyrżnęłam jak długa na całej ich długości uderzając kolanem w kant stopnia. Kiedy tydzień później ból w miarę ustąpił, w to samo miejsce walnęłam napakowaną po brzegi walizką na kółkach. Kiedy 6 dni później ból w miarę ustąpił, wczoraj wieczorem podbiegł do mnie ogromny pies kolegi i przeciął mi smyczą drogę, podcinając nogi. w zwolnionym tempie obserwowałam jak moje kolana kieruje się ku twardej zmarzniętej ziemi.

Obecnie leżę w łóżku i czekam aż ból w miarę ustąpi.

Przyglądam się też dziwnej guli,która wystaje mi tylko z jednego kolana. Tego bardziej otwartego na bolesny kontakt ze światem. Jestem sparaliżowana myślą, że już zaraz muszę wstać i IŚĆ na korepetycje, napotykając na swej ścieżce różne schody, chodniki, budynki, murki, zwierzęta na smyczach lub podróżnych z walizkami.

Czy ktoś mi powie, kto leczy wielokrotnie potłuczone kolana? <#łajza #wyje #kolano #zczymdoświata #idźsięleczyć #psychiatra>

Aha, mam konkurs. Kto zgadnie kto jest autorem poniższych refleksji zachęcających mnie do pisania mojego bloka, tego zapraszam na kawę mrożoną do Piotrusia w ten weekend. Wygrywają dwie pierwsze osoby, które podadzą imię i nazwisko autora poniższego motywującego przemówienia. Konkurs trwa do piątku do godziny 12:00.  (Jeżeli autor poniższych refleksji będzie miał czas również pójdzie z nami na tę kawę!) Odpowiedzi w formie słowa JA!A a poźniej w kilku słowach dlaczego stawiamy na tę osobę,  proszę przysyłać w komentarzach na fanpejdżu mojego bloga na fejsie, a samo imię i nazwisko autora w wiadomości prywatnej. Ogłoszenie wyników nastąpi w piątek. Dwie pierwsze poprawne odpowiedzi wygrywają. w skład ławy jurorskiej wchodzę ja i autor. Dodam, że autor to osoba znana (jak ja), lubiana (nie jak ja), zdolna (bardziej niż ja), mówiąca językami ludzi i aniołów (jak ja ale innymi). Mam go/ją w znajomych na fejsie. znamy się od 15 lat. CZAS START!

Cytat:

"czekam na ten blok

lecz czy wyjaśnisz w nim o co chodzi z tymi insynuacjami

inseminacjami

i po co ty tam

i no wogle tam coś napisz

o życiu

O życiu rozplodowym krowy to moze jednak nie

Chociaż to moze być fajny smaczek ajkeczer (ang. Eye i Catch) ze chyta oko.. Tzn. Widza chyta, czytacza. Chyba. Taka impretacja

No obra, widze ze nie piszesz to znaczy ze piszesz

Idę umyć zemby a ty publikuj

A potem umyj zemby tez bo to ważne

Ja mam dziure w zembie mądrości. tak. od tych mądrości. Ale sie boje iś dokonać ekstrakcji. Bo mam mało miejsca w buzi a ten zomp daleko i ja nie uczymam w tym otwarciu.

a wogle to to boli a ja nie mogę mieć zaszczyk

Bo mam karmienia

#breastfeedingażdośmierci

ej pacz ja tyle napisałam

By juz było na bloga jakby pisałam"