wtorek, 25 czerwca 2013

o tym, że jakoś leci

Od pewnego czasu, znajomi, których spotykam, nie pytają mnie "co u ciebie?" tylko: "czemu nie piszesz nic na blogu?". To męczące (tak, Ania, myślę o Tobie w tym momencie). Nie, pisanie nie jest męczące. Ale ta presja! Toteż postanowiłam, że napiszę. Znalazłam chwilę między jednym a drugim odcinkiem The good wife - a co tam się dzieje! Święta Alicja w końcu przespała się (żeby to raz) z Willem, a Kalinda... ło matko! - wiedziałam, że dzięki Kalindzie fabuła będzie ciekawa... ale to, co zobaczyłam, przerosło moje oczekiwania.
Jakby tego było mało, to kupiłam nową Ligocką. W Biedronce!!! Za 19,90!!! I czytam...
Tak więc, sami widzicie - jestem zajęta. Poza tym, przecież pracuję! I studiuję! Dziś np. oddałam indeks. Pani w toku studiów 2 razy zapytała, czy dokładnie go sprawdziłam. Wkurzyłam się, że drugi raz zadaje to samo pytanie, skoro za pierwszym odpowiedziałam, że tak. Zawsze myślałam, że ja zbieram wpisy, a pani w toku studiów je sprawdza. Więc jak się domyślacie, nie sprawdziłam go. Ale gdy zadawała mi to pytanie, to wyczułam, że oczekiwała twierdzącej odpowiedzi. Uszczęśliwiłam ją.
Nie wiem, kiedy Kamila wraca (tzn. mówiła, ale jakoś mi to umknęło), ale ja w niedzielę wyjeżdżam. W końcu. W końcu. W końcu. Czytam przewodnik po Bułgarii i jakoś tak... hmm... szału nie ma. W tym przewodniku.
Z tą Bułgarią to... 2 sprawy spędzają mi sen z powiek: 1) jaką książkę zabrać? (tak, Aniu, tylko jedną, bo przecież, jakby nie było, jadę do pracy!), 2) gdzie ja znajdę strój kąpielowy w paski??? taki wiecie, w biało-czarne albo biało-granatowe. Obojętnie jakiej grubości te paski. Kojarzycie coś gdzieś?
Co do pogody, to cieszę się, że jest jak jest, bo nie po to Bóg dał nam seriale, żebyśmy codziennie nad wodę jeździli.
A co do pracy, to lubię szkołę bez dzieci.
G.

czwartek, 20 czerwca 2013

farewell, czyli jadę po pszeniczną i szukać kotów w podziemiach ermitażu

Dla wszystkich znajomych mojej współblogerki: to piszę ja, Kamila, tak, ta chaotyczna. Znaczy charyzmatyczna, chciałam powiedzieć. Podpisuję, się bo jeszcze mnie Gośka z bloga wywali ;)

Zaraz jadę jechać lecieć do Rosji na chwilę. Później są dwie wersje: albo wracam i idę na obronę licenjata albo prosto do więzienia.

już się na fejsie pożegnałam, ale że mam jeszcze chwilę, to napiszę to samo tutaj, co na fejsie było, tylko bardziej:
Miałam napisać tak z najgłębszej głębi serca, na poziomie mistrzowskim, ale że był ten upał, a teraz robię kanapki od dwóch godzin, to będę się streszczać w tym apdejcie:

otóż a więc się spakowałam prawie i lecę do tego leningradu, co się pół Polski południowej zrzuciło :)

paszport jest i te wszystkie tam majtki i polisy ubezpieczeniowe oraz knopersy, trochę mi serce drży, bo nie chcę, żeby w niektórych aspektach po powrocie było tak jak w tamtym roku po powrocie, ale nie będę projektować negatywnie.

rady babci przed odlotem. zapamiętać:

1. w tym samolocie to nie zaczynaj od razu jeść, bo jesteś dziewczynka, a nie żarłacz.

2. zachowuj się elegancko.

3. żadnych pamiątek mi nie przywoź, bo nie bede trzymac tego barachła od nich.
 4. będziesz tę wodę pić tak z butelki? no weź jakąś filiżanke! ale nie z porcelany. poczekaj, ja dam ci taką plastikową miarkę na proszek, mozęsz ją wykorzystać do picia.

podziękowawszy jesio raz wsjem, którzy podarili swoi diengi na tę ekskursiju w Rasiju :)
 Dodam jeszcze refleksję z  poziomu mistrzowskiego Taty Ani, mojej współlokatorki z ich dialogu:
Ania: Kamila leci do Rosji.
Tata Lucjan: a propos świata pozagrobowego, ja już raz byłem w czyśccu. 
Na moim kuchennym stole raciborskiego domu stoi poniedziałkowy bukiet z liści klonu i kwiatów żylistka szorstkiego.  Ania, jak zwiędnie, to go w subtelny i pełen czci sposób zutylizuj, bo to najpiękniejszy bukiet, jaki wymusiłam tej wiosny :)
Moja babcia postukała się w czoło, jak jej powiedziałam, że przed odlotem poprosiłam bioenergoterapeutkę, by otoczyła ją opieką. 
Wódki pszenicznej mam zadanie przywieźć dyskretnie litrów 200. A Ania Starzyczny, moja najlepsza koleżanka ze studiów, ma szukać ze mną kotów w podziemiach Ermitażu, bo w teleekspresie mówili, że są. się zobaczy, Teleekspres, czy nie kłamałeś. I mamy nadzieję, że nie, bo sporo nas kosztowała ta wyprawa w celu weryfikacji informacji.
Dobra. To jadę do Sułkowa na mercedesa do Warszawy na pociąg do Pitera. fajno. nara.
Jak tu się powiększa tę czcionkę, no.
Ktoś chce piosenkę?
jadę szukać radości

czwartek, 13 czerwca 2013

jestem w Krostoszowicach


Czy Państwo lubią wynurzenia osób pod wplywem?

Ja również nie.

Na szczęście jedyny wpływ, jakiemu dziś uległam, to wpływ gotówki od mojej przyjaciółki Anety. do zwrotu, naturalnie.

Bo ta żubrówka, któą pijemy u Gosi w boskim ogrodzie w Krostoszowicach, średnio na mnie działa.

Dziś my mieli ostatni dzień zajęć na studiach.

Pani Marta miała oczy pełne wody, gdy daliśmy jej pożegnalny prezent. Pani Oksana też, choć udawała, że nie.

Gośka ma piękny ten ogród.

Studia nasze zmieniają się, ale się nie kończą. Jak życie.

Moja Ania nie uzna tego wpisu za jeden z najfajniejszych. Aneta też nie, bo znowu nic o niej nie napisałam.

Już nie będę chodziła na zajęcia do raciborskiego pewueszetu.  Już nie będę. nie będę. niebędę. nie.e..e.e.e.e.

The bridges go burn
now its your turn
to cry

ale raczej powinnam powiedzieć:

the damage is done so i guess i'll be leaving.



is this how we say goodbye

K.





niedziela, 2 czerwca 2013

moreny, mureny i morza i zorze

Szanowni Państwo.

Państwo wielokrotnie w listach, komentarzach na fejsbuku, forach internetowych, fora ze dwora, a nawet we fłajeeeee raciborskiego centrum kultury, znaczy się u Grażyny Tabor w przedpokoju (tak. tak. TEJ Grażyny Tabor), zapytywują: czemu Kamila nie piszesz nic na swoim blogu?

Spieszę z odpowiedzią, z szacunku dla Was, Szanowni Czytelnicy, zarzucając na chwil kilka analizę spolszczonej formy słowa "equalize".

Otóż właśnie nie piszę na blogu, bo piszę na licencjacie różne analizy różnych słów angielskich, a że umysł mój od wielu lat nie miał tylu bodźców, tyle naraz świata ze wszystkich stron świata, chciałoby się powiedzieć, a się później okazuje, że już inna noblistka słowo ovo rzekła, to ogień i ogon i orzeł i orzech - jak ja to ustawię, gdzie ja to położę? i na blogu milczę właśnie z tej racjonalnie wyłożonej powyżej przyczyny.

Co u mnie?

No to tak: Beata się zaręczyła na tle Kaukazu, moją Annę w Raciborzu odwiedził jej chłopak Ziemowit i mówi, że ma dla mnie artystę Gruzina do kolegowania się, Aneta moja przyjaciółka z Nysy (nie Wrocławia!) chce, żebym z nią w nie-wrocławiu zamieszkała i rozwinęła się w perspektywie, Lucjano, Tata Ani, mówi że ja jestem z bliskiego wschodu i dalekiego zachodu, Jasiek, brat Ani, został pielęgniarką, będąc pacjentem na chirurgii szczękowej w Katowicach, ale jest dobrze, bo mu pani w barze mieli ziemniaki czy tam frytki (znaczy przepraszam: MELLE. yyy, MLE. MEŁLI? MIELE?? MAMUSIUUUUU!!???? abo... GOSIUUUUUUU???), a Malwina, ta, co mój blog od szmirowatych wyzywa, ten blog, jedyne świadectwo akt twórczej ekspresji matriarchat ultrahiperkonstrukcji lingiwstyczno-literackiej!, to ta Malwina, twierdzi, że to wszystko zabrnęło za daleko, a sama Ania wygnała mnie na banicję do Kietrza, żebym ten licencjat skończyła.

No, to się cieszę, że w kwestii ostatnich wydarzeń mamy też jasność najjaśniejszą.

To jeszcze opiszę jedną taką sytuację. Osoby dramatu, a raczej tragifarsy: ja, śpiąca pod kołdrą z wielbłąda na kietrzańskim łożu, matka ma i babcia Stefan, na fotelach, przy kawce i rachunkach w jednymż pokoju.

Matka (głośnym głosem kierując strumień refleksji do babci): nie wiem nie wiem nie widzę tego rachunku szukajmy dobre mi to ciasto wyszło a czemu ona tak leży w niedzielę, gosia do mnie dzwoniła wiesz ta z nowego sącza z tej kamili to już nic nie będzie chyba za mokry ten ser w tym serniku ale polewa dobra czemu ona tak leży w tym łóżku w środku dnia ten rachunek chyba się zgubił albo przyjdzie jutro to idę zobaczyć do skrzynki bo to dziewczę leży i leży

Ja (zirytowana) Matko! Babko! Czy możecie być ciszej, bo ja tu śpię!!!

Matka (konspiracyjnym, wiercącym dziurę w mózgu szelestem do babci):
nie wiem nie wiem nie widzę tego rachunku szukajmy dobre mi to ciasto wyszło a czemu ona tak leży w niedzielę, gosia do mnie dzwoniła wiesz ta z nowego sącza z tej kamili to już nic nie będzie chyba za mokry ten ser w tym serniku ale polewa dobra czemu ona tak leży w tym łóżku w środku dnia ten rachunek chyba się zgubił albo przyjdzie jutro to idę zobaczyć do skrzynki bo to dziewczę leży i leży

Ja: co to za głupie szepty! aż mnie skurcz w stopie złapał od waszego gadania!

Babcia Stefan (do tej pory milcząca i zastaniawiająca sie dlaczego ja leżę) z dystynkcją godną anioła: Idziemy. Dobrze, że cię w dupie nie złapał. 



[przestrzeń zdumionego milczenia]



tak. to tego.

Na koniec piosenka. jeszcze nie wiem jaka.

nie wiem co jest w środku
K.

PS. Czy ktoś wie, dlaczego na puszce kokakoli, którą dziś se kupiłam w spożywczym w kietrzu, był napis: BĄBELEK?? o.O