wtorek, 30 kwietnia 2013

O sprawdzonej (!) diecie cud

Mam takie postanowienie pierwszomajowe, że będę wyluzowana i że znajdę czas na pomalowanie paznokci. I jeszcze, że będę się uśmiechać do uczniów, którzy mi na korytarzu mówią dzień dobry (nie myślcie sobie, że to takie proste!). Postanowienia noworoczne nigdy mi się nie spełniały. A nie, to życzenia mają się spełniać. Postanowienia się realizuje. Więc jeszcze mi się nie zrealizowały. Znaczy się, ja ich nie zrealizowałam. To może teraz, tak z okazji 1 maja się uda.

Niech już będą wakacje. Niech ja pójdę do księgarni na Długiej, tej z tanią książką,  kupię 74820 książek i wyjadę na tydzień gdzieś, gdzie będę leżeć i czytać te książki. Potem wrócę i znów będę leżała i czytała aż mi się skończą te książki, a wtedy pójdę i kupię następną partię. Taki mam plan na wakacje.

Bo tak sobie siedzę i myślę (bo akurat mam czas; gdy się nie ma czasu, to tylko się siedzi), że najwięcej kalorii spala mózg człowieka. Widzieliście kiedyś otyłego laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury? Ja nie (a sprawdziłam to w google grafika). W związku z tym, niech sobie ludzie biegają po tych wałach czy też nadodrzańskich bulwarach, jeżdżą na rowerach do roboty, chodzą z kijkami wieczorami po Opawskiej, ja siedzę i czytam. W ten sposób pracuje mój mózg i spala kalorie. Jedna książka (ale nie taka z Top 10 w Empajku! musi wymagająca być!) to tak jakby 15 basenów (matko jedyna, jak ja nienawidze basenów!). W przybliżeniu.
G.

Śpisz?Pijesz?Piszesz?Czy jesz, Besh?


Tak napisała do mnie przed północą moja wspaniała współlokatorka. Nie spałam, piłam herbatę z sokiem malinowym, pisałam sms, jadłam kanapkę, bo po 18 nie jem, ale 23:40 to już przed 18.00 dnia następnego. Rano czeka mnie ważna wyprawa. Do Nysy. Trochę się boję. Ale trzeba umieć żyć ze strachem.

Przez ostatnie 2 miesiące zdarzyło się tyle, co przez ostatnie 3 lata. A naśmiałam się tyle, co przez ostatnich lat 25. I poznałam takich ludzi, że bez nich już teraz życia sobie nie wyobrażam. Takich, którzy mnie nauczyli oddychać pełną piersią i żyć tu i teraz.

Nieco enigmatyczne? To ten sok malinowy.

Nie kupiłam sobie dziś sukienki jak Gosia.
Kupiłam sałatę, cukinię i lody stracciatella. Moja urocza współlokatorka twierdzi, że moja córka będzie miała na imię Stracciatella. Ale to odległy plan.

Babcia śpi w pokoju obok. Na mnie czeka nowe. Dziś poznałam wspaniałych podróżników. Postanowiłam pojechać do Birmy.

Czy takich wynurzeń nie powinno się kończyć słowami "dobranoc, Pamiętniczku"?

by the way - Państwo zapewne znają. Tego słuchamy dziś wieczór.

https://www.youtube.com/watch?v=R18kWUtw6wY

K. 

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Life is like riding a bicycle...

Ktoś kiedyś powiedział, że "życie jest jak jazda na rowerze - musisz być w ruchu, żeby utrzymać równowagę". My z Kamilą, aby utrzymać równowagę psychiczną, założyłyśmy bloga. Nie jest łatwo siedzieć cicho, gdy się ma tyle do powiedzenia! Ale powód tego publicznego uzewnętrzniania się wszyscy doskonale znacie. Toteż napiszę coś o wiośnie. Postanowiłam się w końcu przesiąść na rower. Wiosna, sukienka, rower z koszyczkiem... wizualizowałam to sobie już od Bożego Narodzenia. Rzeczywistość trochę mnie przerosła (do tego powinnam się już przyzwyczaić, zawsze mnie coś zaskoczy!). Dojechawszy (i przeżywszy!) do pracy, byłam na tlenowym haju. Kręciło mi się głowie, słyszałam arabską muzykę i czułam zapach malinowych landrynek. Myśl o tym, że muszę jeszcze wrócić do domu, przerastała mnie. To uczucie można porównać do stresu, jaki przeżyłam, gdy dowiedziałam się, że 80% nowych książek to powieści napisane przez kobiety dla kobiet.

Przyszły "Sieroty zła". Książka polecona przez moją uczitelkę czesztiny, zafascynowaną, równie mocno jak ja, realiami II wojny światowej. Dlatego zaufałam. Tak bardzo mnie korci, że boję się ją otworzyć, bo wiem, że wciągnie mnie i otumani do tego stopnia, że stracę kontakt ze światem na najbliższe 600 stron. Chyba nie muszę dodawać, że autorem "Sierot zła" jest mężczyzna...

Co jeszcze? A, kupiłam nową sukienkę. Teraz wizualizuję sobie upał.
G.

Remigiusz

Mój najlepszy przyjaciel ma na imię Remigiusz. Umownie, bo skromny i zabronił zdradzić prawdziwe. Jest najlepszy, bo mówi, że jeśli będę miała dziecię z nieprawego łoża (hipoteza bardzo abstrakcyjna) to on się poświęci i je wychowa ze mną. Co ważne - to nie musi być jego dziecko, krew z krwi, kamień z serca!

A Remigiusz jest tak ważny dla mnie, że  nawet piszę o nim posta, choć wolałabym o sobie. Zawsze mie pomaga. Potencjalnych pracodawców umawia. Przysyła zdjęcia z siłowni i jak upiecze ciasto, bo to mężczyzna wszechstronny. Stonowany i z klasą, no cóż, przeciwieństwa się przyciągają. Gdy dzwonię do niego i wykrzykuję: ejejejejejejjejej, poznałam chłopaka, wow, wow, ale super, ekstra, jest normalnie, tego, zakochałam się!!!!!! - on znudzony odpowiada: Uspokój się. Za 3 tygodnie ci przejdzie.

Jak kiedyś miałam epizod w życiu, że przez 3 lata pracowałam, to właśnie się tam poznaliśmy, w tej pracy, i Remigiusz bardzo płakał, jak odchodziłam. A nie, przepraszam, ja płakałam. Ale jemu też nie było najweselej z tego powodu. Teraz sam musi sobie kawę robić.

Poprosiłam go, żeby w kilku słowach mnie opisał, co mu tam przychodzi do głowy bez zastanowienia, że na przykład: piękna, zabawna, nietuzinkowa, seksowna. To pierwsze, co napisał: WARIATKA. Chyba nie zrozumiał, że to chodzi o mnie. Ale kocha się nie za coś, a pomimo czegoś. Więc jakoś to przebolałam.

K.




niedziela, 28 kwietnia 2013

O co kaman ze Stefanem, czyli moją Babcią

Przede wszystkim chodzi o to, że Stefan jest ekstra. We wrześniu skończy 90 lat. A nie, w sierpniu, przepraszam. Teraz poszła spać, a wychodząc ode mnie z pokoju, zapytała, widząc, że głaszczę swoje osobiste włosy: Znowu się szarpiesz za te kudły, nerwico chodząca?

Więc, jak widać, jest ekstra. Ostatnio nieco smutna, dzwoni do mnie, gdy szukam pracy po Polsce albo gram sporadycznie na deskach teatrów i mówi: Mam kolejną nowość! Wiesz kto umarł tym razem?

A dziś rano oświadczyła radykalnie, widząc, że nasypałam koperku do rosołu: Ostatni raz gotujesz w mojej kuchni!

I tak nam mijają kolejne lata współbycia, choć ze Stefanką mieszkam już rzadziej. Moja Stefania przeżyła wojnę światową, widziała straszne rzeczy, wędrowała po Polsce w poszukiwaniu bezpiecznego domu, była głodna i dużo wycierpiała, a mimo to cieszy się życiem i gdy podchodzi do okna, za którym jeszcze nie ma eksplodującej wiosny, mówi: oooo, patrz, wróbelek szuka jedzenia! Świat jest taki piękny, nie chcę jeszcze umierać...

Na szczęście - nie umiera. Nawet zator przeżyła, jakiejś tam tętnicy krezkowej. W brzuchu. Bardzo ją to bolało, widziałam i płakałam razem z nią. Wszyscy się zdziwili, że przeżyła, nawet pan doktor.

Moja babcia jest łagodnym aniołem, ma klasę i uśmiech w oczach. Wszyscy ją zawsze pozdrawiają, a jak czasem się z nią sprzeczam, mówi: Taka jestem sławna, a ty się tak do mnie odnosisz!

Ale ja rzadko się odnoszę, bo od razu później myślę: tętnica krezkowa - i natychmiast żałuję.

Moja druga Babcia ma na imię Halinka. I też jest wspaniała.I ją kocham też.

A mój najlepszy przyjaciel, który wyczuł, że jego/nim też się pochwalę, kazał zmienić swoje imię. Więc umownie ma na imię Remigiusz. I on nim będzie już wkrótce.

A teraz już kończę.
K.


Fuzja stała się ciałem. Ciało objawia się słowem.

Mój kolega Przemek Esik zawsze powtarzał, żebym założyła bloga o babci. A koleżanka Kasia z uczelnianego Działu Promocji też uważała, że przynajmniej na fejsie, po utracie pracy, powinnam była stworzyć fanpejdża "Unemployee of the Year". Jako że babcia moja wciąż z ust swoich rzuca perełki, a ja konsekwentnie na barkach dźwigam tytuł Bezrobotnej Roku, to te sugestie na mą wyobraźnię podziałały silnie.

Poszłam do Gośki, bo oprócz babci i statusu bezrobotnej, warto też przy prowadzeniu bloga mieć poczucie humoru, dystans do siebie i coś do powiedzenia. I Małgorzata, nie da się ukryć, te cechy ma.

Zapowiedziałyśmy na fejsie, że nasze osobowości sprzęgną się w swobodnej, literackiej fuzji. Tadaaam!

Czytajcie nas.  No cóż, warto. I wbrew temu, co stwierdziła komisja na rodzinnym dyktandzie w Radlinie - nie robimy błędów ortograficznych!

Pozdro milion,
Kamila

PS. Ustawiamy czas. wschodni, centralny, pacyficzny i tysiąc innych. Bo wcale tego nie piszę o 12:07. A Gosia mówi: Tyle jest czasów na świecie? I ja musiałam założyć bloga, żeby się o tym dowiedzieć? :D Ha, mówiłam - poczucie humoru!!! :D no ja mam ubaw :)