Stoję przed drugą pseudo barierką (przed pierwszą stałam krótko, tylko 10 minut) i czekam aż raciborscy maratończycy przebiegną to, co mają przebiec. (Nie, wcale się nie denerwowałam... byłam ciepło ubrana, w samochodzie, inni mieli gorzej.) Obok stoi policjant pilnujący. Jako osoba obyta i kulturalna, zagaduję:
- Długo jeszcze?
- Kto to wie? Ja już straciłem rachubę... Biegać im się zachciało. Zamiast usiąść z rodziną przed telewizorem...
- No, albo książkę poczytać...
- Nie, wie pani, dziś już nikt nie czyta.
- A. No tak.
- Ooo! - pan policjant się uśmiecha i macha do biegnącego - Prezydent biegnie! Widzi pani, jemu to się chce.
- Wiceprezydent też biegnie, też mu się chce.
- Taa... ale innemu to by się nie chciało. Nasz prezydent zawsze biegnie.
- Czyli mówi pan, żeby głosować na niego?
- No jasne! Inny by nie pobiegł...
A taki dzień bez wrażeń się zapowiadał.
G.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz