piątek, 17 maja 2013

It's the end of an era

Beacie Galant nie spodoba się ten wpis.

Wczoraj przez cały dzień, oprócz lekkiego pojuwenaliowego zamroczenia, towarzyszyło mi nieodpędzalne uczucie, że coś się wkrótce skończy. Próbowałam je zlekceważyć i odganiałam tę natrętną myśl, jednak cały czas brzęczała mi w głowie. Mimo to jakoś tam kulałam przez ten dzień, lekceważąc intuicję, gdy nagle na fejsie napisała do mnie Ania: czuję nadchodzący schyłek epoki.

i łubudu, jak w mordę strzelił. Co dwa przeczucia-  to nie jedno.

Teraz jest piątkowe wczesne przedpołudnie, spokojne, wyciszone w domu Babci Stefci. Ptaszek se ćwierka za oknem, drzewa eksplodują zielenią, Stefan dyskutuje o bardzo ważnych rzeczach z  moim bratem, a pod moją skórą pulsuje zmiana.

Rozglądam się uważnie, niby wszystko jest, jak było: taki sam bałagan na biurku od lat, który potrafi ogarnąć jedynie Aneta Jadzyn z moich studiów w Opolu koleżanka najlepsza, książki, chusty, fatałaszki, notatki.

Zadzwoniłam do Ani, żeby sprawdzić, czy naprawdę istnieje.

Potem zadzwoniłam do pani z konsulatu, żeby się dowiedzieć, czy wniosek wizowy wypełniłam dobrze, to było dla mnie wczoraj najbardziej stresujące wydarzenie, bardziej nawet stresujące niż prowadzenie wernisażu wystawy Mykoli Dzhychki na Końcu Świata.

Zjadłam kanapki z pomidorem i chrzanem, chleb słonecznikowy.

Zaraz coś tu eksploduje w tym spokoju. I nie tylko dlatego, że nie potrafię znaleźć paszportu, a będzie mi potrzebny w Petersburgu.

Coś się kończy, idzie nowe.

Zawsze w takich sytuacjach czuję się sama jedna we wszechświecie.

Idę na pocztę w tej samojedności. Szkoda, że nie samodzielności. aaaaaaaa, piosenka.

brzoskwiniowy mus

K.

Ps. Galant, wybacz mi. Dwa lata robiłam.



2 komentarze: