Beacie Galant nie spodoba się ten wpis.
Wczoraj przez cały dzień, oprócz lekkiego pojuwenaliowego zamroczenia, towarzyszyło mi nieodpędzalne uczucie, że coś się wkrótce skończy. Próbowałam je zlekceważyć i odganiałam tę natrętną myśl, jednak cały czas brzęczała mi w głowie. Mimo to jakoś tam kulałam przez ten dzień, lekceważąc intuicję, gdy nagle na fejsie napisała do mnie Ania: czuję nadchodzący schyłek epoki.
i łubudu, jak w mordę strzelił. Co dwa przeczucia- to nie jedno.
Teraz jest piątkowe wczesne przedpołudnie, spokojne, wyciszone w domu Babci Stefci. Ptaszek se ćwierka za oknem, drzewa eksplodują zielenią, Stefan dyskutuje o bardzo ważnych rzeczach z moim bratem, a pod moją skórą pulsuje zmiana.
Rozglądam się uważnie, niby wszystko jest, jak było: taki sam bałagan na biurku od lat, który potrafi ogarnąć jedynie Aneta Jadzyn z moich studiów w Opolu koleżanka najlepsza, książki, chusty, fatałaszki, notatki.
Zadzwoniłam do Ani, żeby sprawdzić, czy naprawdę istnieje.
Potem zadzwoniłam do pani z konsulatu, żeby się dowiedzieć, czy wniosek wizowy wypełniłam dobrze, to było dla mnie wczoraj najbardziej stresujące wydarzenie, bardziej nawet stresujące niż prowadzenie wernisażu wystawy Mykoli Dzhychki na Końcu Świata.
Zjadłam kanapki z pomidorem i chrzanem, chleb słonecznikowy.
Zaraz coś tu eksploduje w tym spokoju. I nie tylko dlatego, że nie potrafię znaleźć paszportu, a będzie mi potrzebny w Petersburgu.
Coś się kończy, idzie nowe.
Zawsze w takich sytuacjach czuję się sama jedna we wszechświecie.
Idę na pocztę w tej samojedności. Szkoda, że nie samodzielności. aaaaaaaa, piosenka.
brzoskwiniowy mus
K.
Ps. Galant, wybacz mi. Dwa lata robiłam.
besh w parku za hasiokiem :)
OdpowiedzUsuń:D
OdpowiedzUsuń