niedziela, 2 czerwca 2013

moreny, mureny i morza i zorze

Szanowni Państwo.

Państwo wielokrotnie w listach, komentarzach na fejsbuku, forach internetowych, fora ze dwora, a nawet we fłajeeeee raciborskiego centrum kultury, znaczy się u Grażyny Tabor w przedpokoju (tak. tak. TEJ Grażyny Tabor), zapytywują: czemu Kamila nie piszesz nic na swoim blogu?

Spieszę z odpowiedzią, z szacunku dla Was, Szanowni Czytelnicy, zarzucając na chwil kilka analizę spolszczonej formy słowa "equalize".

Otóż właśnie nie piszę na blogu, bo piszę na licencjacie różne analizy różnych słów angielskich, a że umysł mój od wielu lat nie miał tylu bodźców, tyle naraz świata ze wszystkich stron świata, chciałoby się powiedzieć, a się później okazuje, że już inna noblistka słowo ovo rzekła, to ogień i ogon i orzeł i orzech - jak ja to ustawię, gdzie ja to położę? i na blogu milczę właśnie z tej racjonalnie wyłożonej powyżej przyczyny.

Co u mnie?

No to tak: Beata się zaręczyła na tle Kaukazu, moją Annę w Raciborzu odwiedził jej chłopak Ziemowit i mówi, że ma dla mnie artystę Gruzina do kolegowania się, Aneta moja przyjaciółka z Nysy (nie Wrocławia!) chce, żebym z nią w nie-wrocławiu zamieszkała i rozwinęła się w perspektywie, Lucjano, Tata Ani, mówi że ja jestem z bliskiego wschodu i dalekiego zachodu, Jasiek, brat Ani, został pielęgniarką, będąc pacjentem na chirurgii szczękowej w Katowicach, ale jest dobrze, bo mu pani w barze mieli ziemniaki czy tam frytki (znaczy przepraszam: MELLE. yyy, MLE. MEŁLI? MIELE?? MAMUSIUUUUU!!???? abo... GOSIUUUUUUU???), a Malwina, ta, co mój blog od szmirowatych wyzywa, ten blog, jedyne świadectwo akt twórczej ekspresji matriarchat ultrahiperkonstrukcji lingiwstyczno-literackiej!, to ta Malwina, twierdzi, że to wszystko zabrnęło za daleko, a sama Ania wygnała mnie na banicję do Kietrza, żebym ten licencjat skończyła.

No, to się cieszę, że w kwestii ostatnich wydarzeń mamy też jasność najjaśniejszą.

To jeszcze opiszę jedną taką sytuację. Osoby dramatu, a raczej tragifarsy: ja, śpiąca pod kołdrą z wielbłąda na kietrzańskim łożu, matka ma i babcia Stefan, na fotelach, przy kawce i rachunkach w jednymż pokoju.

Matka (głośnym głosem kierując strumień refleksji do babci): nie wiem nie wiem nie widzę tego rachunku szukajmy dobre mi to ciasto wyszło a czemu ona tak leży w niedzielę, gosia do mnie dzwoniła wiesz ta z nowego sącza z tej kamili to już nic nie będzie chyba za mokry ten ser w tym serniku ale polewa dobra czemu ona tak leży w tym łóżku w środku dnia ten rachunek chyba się zgubił albo przyjdzie jutro to idę zobaczyć do skrzynki bo to dziewczę leży i leży

Ja (zirytowana) Matko! Babko! Czy możecie być ciszej, bo ja tu śpię!!!

Matka (konspiracyjnym, wiercącym dziurę w mózgu szelestem do babci):
nie wiem nie wiem nie widzę tego rachunku szukajmy dobre mi to ciasto wyszło a czemu ona tak leży w niedzielę, gosia do mnie dzwoniła wiesz ta z nowego sącza z tej kamili to już nic nie będzie chyba za mokry ten ser w tym serniku ale polewa dobra czemu ona tak leży w tym łóżku w środku dnia ten rachunek chyba się zgubił albo przyjdzie jutro to idę zobaczyć do skrzynki bo to dziewczę leży i leży

Ja: co to za głupie szepty! aż mnie skurcz w stopie złapał od waszego gadania!

Babcia Stefan (do tej pory milcząca i zastaniawiająca sie dlaczego ja leżę) z dystynkcją godną anioła: Idziemy. Dobrze, że cię w dupie nie złapał. 



[przestrzeń zdumionego milczenia]



tak. to tego.

Na koniec piosenka. jeszcze nie wiem jaka.

nie wiem co jest w środku
K.

PS. Czy ktoś wie, dlaczego na puszce kokakoli, którą dziś se kupiłam w spożywczym w kietrzu, był napis: BĄBELEK?? o.O


3 komentarze: