wtorek, 19 sierpnia 2014

O tym, że minęło 7 miesięcy

Dziś Kamila publicznie zarzuciła mi, że od roku nie piszę na blogu. Sprawdziłam. Nie rok, a raptem 7 miesięcy. Burzliwych miesięcy. Bo na przykład, obroniłam się i mam magiczne "lic." przed nazwiskiem. Wszystkim tłumaczę, że lic z bohemistyki to większy wyczyn niż mgr z polonistyki, ale nikt mi nie wierzy. Gdy opowiadam, że czeski przydał mi się w Grecji, też nikt nie wierzy. Pff...

Co u mnie? Jest mi zimno (idealna temperatura to 34 w cieniu!), mam plagę owocówek w mieszkaniu (gdy wyjeżdżałam w czerwcu, też były. Ile żyje owocówka??) i pranie wiszące dosłownie wszędzie. A tak poza tym, to wróciłam. Wróciłam i roznosi mnie energia. Nie rozumiem tego. Wracając z Grecji, byłam pewna, że będę musiała odespać kilka zarwanych nocy. A tu niespodzianka. Budzę się o 6. I nie wiem, co począć (no, mogłabym w końcu pobiegać, ale... biegać tak wcześnie?). Brakuje mi greckich pomidorów, fig, słońca i luzu ubraniowego (wiecie, że zakładacie dziwne spodenki, koszulkę i nie myślicie o tym, że wyglądacie infantylnie), ale na pocieszenie mam greckie wino. Znaczy miałam.

Zerknęłam, co tam u Kasi Tusk. Pisze, że ma dość ograniczeń i wrzuca look of the day w dzinsach i t-shircie. Poza tym, uczy jak zrobić kawę mrożoną. Ta to ma klawe życie.

Przeczytałam Camillę Lackberg. Jeżeli lubicie słodkie opowieści, w których bohaterka zajada się cynamonowymi bułeczkami w malutkiej nadmorskiej miejscowości, to polecam. A tak serio. Nie polecam. Nie wierzę, że jesteście tak prości...

G.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz