wtorek, 1 kwietnia 2014

Serce, moje serce, ukoić się nie chce

To nie jest żaden dowcip! Tak, to dzieje się naprawdę i całkiem poważnie! oto po ponad miesiącu od zapowiedzi, u progu eksplozji wiosny, na naszym blogu niczym pączek w tłusty czwartek albo kotki ili gruszki na wierzbie, zakwitł nowy, maleńki, dzięcieliną pałający co pała rumieńcem, post.

Nie wiem od czego zacząć po tak długiej nieobecności. O tym, że mam ciszę w sercu jeszcze nie chcę pisać, bo nie chcę tej ciszy spłoszyć.  W związku z tą ciszą, być może ku rozczarowaniu niektórych, błazenady nie będę uprawiać. Od kiedy moja Babcia jest w niebie, a nie siedzi fizycznie w pokoju obok, moje serce jest zgaszone, płochliwe i milczące. Wczoraj pani sąsiadka zapytała mnie: Jak ci się mieszka bez babci? - Smutno, odpowiedziałam. - no tak, to była taka wesoła babcia - podsumowała pani sąsiadka.

Nad eksplozjami tęsknoty mojego serca czuwa Remigiusz, który cudem tylko jemu znanym pisze do mnie w chwilach emocjonalnej niemocy. Skąd on wie zawsze, że akurat w tym momencie ja i moje serce kulimy się gdzieś w kącie kanapy i łapiemy w dłoń kapiące łzy?

Moja Babcia ciągle jest. obecna duchem i wspomnieniem. W snach, w liście zakupów sporządzonej w zeszycie telefonicznym, w empetrójkach, których kilka z nią nagrałam, w pudełeczku, w którym jeszcze czekają tabletki rano-wieczór-południe, w słoiku buraczków, które jej kupiłam w sobotę 3 godziny przed udarem, a może w chwili gdy ten udar już się dokonywał. Udar się dokonywał, a ja byłam po buraki. a może gdybym nie poszła po te buraki, zobaczyłabym jak się zakrada podstępnie ta świnia, żeby zabrać mi babcię i zawołałabym wcześniej to pogotowie jakbym jakoś tak bardziej patrzyła.

ale już już. spokojnie. Żeby uratować się przed  zawałem serca, powtarzam sobie, że każdego z nas czeka takie przejście, a moja babcia żyła pełnią życia i pełnią miłości. Miała piękny, pełen czarów pogrzeb. Słoneczny i pogodny jak ona.

Teraz jej obecność i nieobecność na przemian się prześcigają. Kiedy moja babcia puchła i dławiła się różnymi rurami w gardle na erce w w szpitalu na WOdociągowej w Opolu i się żegnałyśmy, obiecałam jej, że napiszę o niej książkę. A też nie wiem od czego zacząć, wiem jednak, że to się zdarzy. Ten post urwie się za chwilę, tak nagle jak nagle urywa się życie, bo życie zawsze urywa się nagle, choćby nie wiem jak długie było. Teraz jeszcze snetymentalna podróż do 14 września 2011, kiedy mój tato odwiedził mnie i babcię, a ja akurat miałam placki ziemniaczane:

zrobiłam placki ziemniaczane.
mój ojciec: a co to jest to zielone w srodku tam dałaś?
ja: to szczypiorek.
ojciec: szczypiorek?? jak??! co to jest szczypiorek???
ja: no szczypiorek! taki zielony! z cebuli!
ojciec: z cebuli?? szczypiorek??
babcia stefan: no to zielone z cebuli co rośnie na górze!
ojciec: aaa, na górze! jak chcecie to mogę wam przynieść szczypiorek z pietruszki! 


i 10 minut później:
ojciec: ja tam wszystkie moje dzieci uznaje tak samo!..
babcia stefan: jakie wszystkie, jak ty masz tylko jedno!

ojciec: jak jedno, syna mam jeszcze, przecież, tomek, 23 lata!
stefan: aaaa, ten.... no...


tutaj moja babcia jest wciąż żywa

1 komentarz: